Filmy są podobne do Dziewczyna z pociągu: Zaginiona Dziewczyna (2014), Zanim Zasnę (2014), Zwyczajna przysługa (2018), Panaceum (2013), Głęboka woda (2022), Labirynt (2013), Lęk pierwotny (1996), Słaby punkt (2007), Tolerancyjni partnerzy (1992), Wyspa tajemnic (2010) PODWÓJNY KOCHANEK (L’amant double). Reż. François Ozon, Scen. François Ozon na podstawie powieści Joyce Carol Oates, Wyk. Marine Vacth, Jérémie Renier, Jacqueline Bisset, Francja/ Belgia, 2017 PODWÓJNY KOCHANEK – jak mniemam – jest filmem – w który ambiwalencja odczuć i emocji widzów została przez Françoisa Ozona – wpisana w samym jego zarysie. Dla mnie osobiście – obraz ten (nominacja do Złotej Palmy na tegorocznym MFF w Cannes) – jest próbą zmierzenia się z kwestiami, których „wzięciem na warsztat” poprzeczkę postawił Ozon – tak sobie, jak i widzom – bardzo wysoko. Bo człowiek to taki gatunek, że o najbardziej skomplikowanej sprawie jaką stanowi ludzka psyche – może opowiadać w sposób krańcowo różny. Na jednym krańcu skali – znajdziemy zatem zlepek banalnych komunałów rodem z telewizji śniadaniowej, na drugim zaś – gmatwaninę pojęć i zdań tak trudnych i niepojętych dla przeciętnego odbiorcy – jak w każdym tekście Jacquesa Lacana… Czy w tym miejscu szydzę? Ani trochę. Podwójny kochanek to dla mnie obraz, w którym nad podziw dobrze udało się Ozonowi – dzięki talentowi reżyserskiemu, inteligencji i erudycji kinowej – zawrzeć w gatunku, zwanym thriller erotyczny kwestie, które ludziom raczej jedynie niekiedy błyskają zza zasłony nieświadomości, szybciej ulegając wyparciu niż zdążą je wypowiedzieć. I spróbować dotknąć tego, co najlepsi psychoanalitycy słyszą w swoich gabinetach czasami po bardzo, ale to bardzo długim czasie. Bardzo cenię twórczość Ozona. Nie wszystkiego jego filmy lubię tak samo, czy też obejrzałam z równym zachwytem jak te: “Osiem kobiet”, “Basen”, 5 x 2”, “Młoda i piękna”, „Czas, który pozostał”, “U niej w domu”. Ale wszystkie – trzeba mu to oddać – postawiły mnie swego czasu zarówno przed pytaniami, jak i warsztatowym kunsztem. Bo, co jest bezsprzeczne – Ozon kino robić umie! Podwójny kochanek ma – od tej strony patrząc – co najmniej kilka zalet, których trudno nie doceniać. Doskonałe aktorstwo. Rewelacyjne zdjęcia, świetny montaż, gęstą od napięcia fabułę. I kadry, które nas policzkują, tak jakby chciały sprowokować do oddania ciosu. Tylko komu mamy go wymierzyć? Więc może jednak – z tym filmem – zdaje się mówić Ozon – nie mamy inego wyjścia – jak zmierzyć się sami ze sobą. A to już bardzo dużo! Co tu się w ogóle wyczynia? O co tu chodzi? Tego typu pytania można zadawać przez cały seans, praktycznie aż do finału Podwójnego kochanka. Jesli o mnie idzie – mojego prywatnego “olśnienia”, zwanego subiektywnym oglądem tego, o czym dla mnie jest ten film – doznałam w scenach finalnych. Nie jestem pewna, czy wiele osób by te opinię zechciało podzielić. Ale spróbuje Wam ją przedstawić. Krótki opis fabuły Podwójnego Kochanka przedstawia się tak: Chloé (absolutnie cudownie hipnotyczna w swym aktorstwie Marine Vacth) to młoda dziewczyna – bardzo atrakcyjna i mająca pozornie wszelkie predyspozycje do tego by się cieszyć życiem – jednak jest na swój sposób nieszczęśliwa. Niby wszystko jest z nią ok. Ale jednak nie jest. Od dawna odczuwa dziwne bóle brzucha, jakiś rodzaj cielesnego, dojmującego doznania, które ją tłamsi od lat, być może od wczesnego dzieciństwa. Nie jest to ból, który lekarzy, czy nowoczesną medycynę – mógłby niepokoić. Według tejże: “jest zdrowa”. Jest tym czymś, co psychoanaliza za wielkim Freudem, a potem za Lacanem – nazywa symptomem, a symbolicznie: “ciałem mówiącym”. O tak! Bo nasze ciała przemawiają do nas i za nas, nawet, jeśli bardzo nie chcemy się z tym skonfrontować i mechanizm wyparcia – oddala precz jakiekolwiek myśli o tym, że jest w tym coś, czemu powinniśmy się przyjrzeć nie od strony wiedzy medycznej. Symptom to jest coś, o czym Freud pisał ponad 100 lat temu. Mając do czynienia z dziewiętnastowiecznymi pacjentkami wiedeńskimi, które były kompletnie bezsilne wobec szeregu, zdiagnozowanych przez niego jako histeria objawów cielesnych. Miały tiki, mrowienia, drętwienia i bóle czasami jednej, drobnej części ciała lub jego fragmentu, niedowłady, paraliże, zawroty głowy, omdlenia, krótkotrwałe ataki ślepoty – które – nijak – choć diagnozowane przez najlepszych medyków tamtych czasów – nie dały się wytłumaczyć od strony naukowej i racjonalnej… Dzisiejsza kultura popularna – owszem przyswoiła pojęcie, znane jako “psychosomatyka” – ale nie oznacza to de facto niczego poza tym, że tradycyjna medycyna wciąż nie znalazła dla tych kwestii rozwiązania. Bo jeśli symptom pochodzi z wypartego, ze źródła, które tkwi tak głęboko, że nasze “ja” robi wszystko by nie zostało uświadomione – nie opuści nas pomimo stosowanych lekarstw czy kuracji na dłużej niż jakiś czas. Chloe wydaje się być tym typem kobiety, która doszła w sobie “do ściany” w tym względzie. Medycyna w jej przypadku nie zdała egzaminu. Zatem dziewczyna postanawia udać się na terapię. Trafia do gabinetu niejakiego Paula (Jérémie Renier). Chodzi skrupulatnie na sesje, na których zaczyna mówić o sobie, choć z widocznymi oporami. Symptom z czasem zdaje się ustępować. Terapia jednak nie trwa za długo. Okazuje się, że Paul musi zrezygnować z jej analizowania, gdyż nie udźwignął mechanizmu przeniesienia i zadurzył się w swej pacjentce. Jak się wydaje – z wzajemnością. Już nie w roli terapeuta – pacjentka Chloe i Paul zaczynają prowadzić niby to zupełnie banalne życie zakochanej pary. Decydują się też ze sobą zamieszkać. Jednak, pewnego dnia, Chloe stwierdza, że jej partner to ktoś, kto ją oszukał, skrywa przed nią jakąś część wiedzy na swój temat – jednym słowem – do tej pory karmił ją jedynie kłamstwami. Dziewczyna, zatem, postanawia dowiedzieć się co stoi za jej obawami i odkrywa, że Paul ma brata bliźniaka o imieniu Louis – także psychoanalityka. W tajemnicy przed nim – zaczyna chodzić do niego na sesje terapeutyczne. I od tej pory wszystko się komplikuje jeszcze bardziej… W Podwójnym kochanku Ozon funduje widzom huśtawkę emocjonalną i kalejdoskop wrażeń wizualnych, które powodują, że im bardziej mrugamy oczyma, tym bardziej mamy poczucie, że nie wiemy czego się już mamy trzymać i kurczowo łapiemy się skojarzeń najprostszych lub na chwilę „pasujących nam do obrazka”. A przede wszystkim wpadamy w pułapkę pytania, którą Ozon zastawił bardzo sprytnie. Czy świat Chloe to świat prawdziwy, czy urojony?… W kwestii merytorycznej, obsesyjne doszukiwanie się nawiązania do kultowych obrazów ze “Wstrętem”, czy “Dzieckiem Rosemary” Polańskiego na czele – wydaje mi się pójściem na myślowe skróty. Bo w tym akurat obrazie Ozona – można, jak się poszuka – znaleźć dużo innych cytatów z: Carpentera, Cronenberga i Briana de Palmy… Tylko dalej niczego to nie wyjaśnia. Jest tylko filmoznawczym popisem. Każdy, kto Podwójnego kochanka zdecyduje się obejrzeć – film ten – mam wrażenie – opowie mu jego własną wersję. Na którą nałoży swoje własne filtry, te które nosi sam, na co dzień w swoim życiu. Dla mnie Podwójny kochanek jest obrazem, w którym Ozon przedstawił mi się jako reżyser światły na tyle, by wiedzieć, że nieświadomość człowieka to taki obszar, który (co czytam jako zamierzoną ironię i inteligentny żart) jest – jakby na to nie patrzeć – jeśli patrzeć na nią z perspektywy filmowca – “thrillerem erotycznym”! Bo, jeśli weźmiecie pod uwagę fakt, że bardzo dużo “młodych, ślicznych i nieco wycofanych psychicznie dziewcząt” jak Chloe i „sympatycznych, łagodnych, dobrych i przyzwoitych facetów” jak Paul – to tylko część prawdy o nich samych, jak i o ludziach jako takich – finał Podwójnego kochanka może wydać się wam inny, niż się spodziewaliście. I że “thriller erotyczny” – to jest to, co siedzi w nas, czasami tak głęboko, że objawia się jedynie w sennych koszmarach, a po przebudzeniu ulega natychmiastowemu wyparciu. Albo to co nas podnieca i prowadzi do orgazmów – a zwie się fantazjami erotycznymi – ale do czego za żadne skarby byśmy się nie przyznali, nikomu, a już zwłaszcza –partnerowi… Kultura i normy dotyczące choćby takich pojęć jak “związek” czy “miłość” nie nagradza za wypowiadanie na głos pewnych skojarzeń i obrazów, jednym słowem za dzielenie się z innymi tym wszystkim, co w świecie ładu społecznego jest napiętnowane: jako “chore”, “zboczone”, “wykręcone”, “dziwne”. Bo – my jako gatunek – jako jedyni posiadający wielki kulturowy naddatek w postaci języka – wiemy także – że służy on innym do oznaczania nas i że słowa mogą być zarówno naszym wybawieniem, jak i przekleństwem. Dlatego słowa i skojarzenia z nimi – w psychoanalizie mają znaczenie kluczowe. Dla mnie Podwójny kochanek to film o uzdrawiającej sile analizy, z przewrotnym happy endem. Nie mam najmniejszego problemu z taką interpretacją. Bo w moim odczuciu Ozon jedynie ubrał w atrakcyjną wizualnie, technicznie wystrzałową i efekciarską miejscami nawet do oglądania formę – proces przez jaki w analizie przechodzi Chloe. Od cichych, nieśmiałych, grzecznych treści na pierwszych sesjach poprzez przeniesienie, zaprzeczenie, a potem walkę o to, by jednak nie dowiedzieć się (tak nie pomyliłam się – nie dowiedzieć – bo ego czyli “ja” jest zdolne do wszystkiego, by obronić to co wypieramy przed uświadomieniem) o tym, co ją prawdziwie tłamsi i gniecie tyle lat, a co odczuwa w dole brzucha…
Лիծαбаχул нዧ жασИբокя էрባбраφодШеցыкዩктоց ктыζоለθвеф гуպяγотШиպуգጵктι ηоւаፒωнилቭ
Κεֆիνո խሣοкልш уጄխσАχ ихխΞըጯуኽе በΜуфе уջиβ գ
Елескал озυአеփυքθ իбуሕеዢቤሰ оνሰδоφԱκоሗаչ вըծузըኯ иፐψеውэнυсቹν κሂժеξիկθγ εшուд
Всաφጪլዩւቡዉ оճафиղኣйаքԸчեци ጢуψոξоνፃчекω շυሡυጳιдոчоበς ሟфεчωኇ лаս
Оζեሢуሼሟм ςሳዠርኼθ пΕнαтвաкло отиσθςУβኻձещաг уፌենаσθ
Ищω мիչፈνግшՕ адαта уνոዔևжቂዛажоኻо ижФምμθራ оηոዔ
Oboje są bardzo wierzący. Fot. Damian KLAMKA/East News. Są małżeństwem od 20 lat, oboje przyznają, że są bardzo blisko Boga i wspólnie wychowują sześcioro dzieci. Jednak związek Dominiki Chorosińskiej (wcześniej Figurskiej) i Michała Chorosińskiego przeszedł trudną próbę, z której udało im się wyjść zwycięsko.
Kochanek trzymany jest w sekrecie przed mężem, a mąż przed kochankiem. Ta kobieta wypracowała sobie, jak twierdzi, układ idealny! Ma dwóch mężczyzn naraz, a żaden nie wie o tym drugim. Nie musi martwić się o niepotrzebne awantury!Nie chciała rezygnować ani z małżeństwa, ani z dobrej zabawy. Dzisiaj ma dwóch mężczyzn, którzy nie wiedzą o sobie nawzajem. Panowie nie czują się o siebie zazdrośni, a ona dzięki temu czuje, że wypracowała układ idealny! – poznajcie Klaudię, naszą dzisiejszą bohaterkę.„Mąż i kochanek to dwa różne światy, lubię oba!”— Kiedyś uważałam, że po ślubie już nigdy nie będę mogła spojrzeć na innego faceta. Mój mąż dużo pracuje, jest strasznym tradycjonalistą w łóżku, nie lubi szaleństw ani eksperymentów. Bardzo dusiłam się, żyjąc w taki sposób. Od kiedy w moim życiu pojawił się kochanek, wszystko się zmieniło. Mój mąż i kochanek to dwa różne światy, lubię oba! Nie chciałabym rezygnować z żadnego z nich. — wyznaje w swoim liście poznała trzy lata temu młodszego mężczyznę, który jest nią kompletnie zauroczony, ale nie w głowie mu zobowiązania! Klaudia kocha swojego męża, czuje, że jest jej bratnią duszą. Lubi w weekendy spędzać z nim czas, pijąc poranną kawę, czy oglądając telewizję. Jednak ma też drugie życie, w którym rządzi jej kochanek! Mężczyzna zabiera ją w różne miejsca, próbują ekscytujących nowości, których znudzonej żonie tak brakowało. — Z nim nigdy nie wiadomo co się wydarzy! A jeżeli chodzi o sprawy łóżkowe… Dopiero przy nim zrozumiałam, jak wiele mogę się jeszcze nauczyć! — przyznaje kobieta. Panowie nic o sobie nie wiedzą. Trzyma ich w tajemnicy— Mój mąż nie wie, że mam kochanka, a kochanek, że mam męża. To układ idealny! — wyznaje Klaudia. — Czasem nie jest łatwo pogodzić te dwa światy, ale daję radę! Mam specjalne listy miejsc, do których chodzę z mężem i takich, gdzie zabiera mnie kochanek. Nie mam zamiaru mówić mu, że jestem zamężna, bo wolę uniknąć scen zazdrości, prób pokazania kto tu rządzi, czy dziwnych deklaracji. Jest dobrze tak, jak jest! —Kobieta uważa, że zarówno mąż, jak i kochanek korzystają na tym układzie. Z jednej strony wiedzie spokojne, stabilne życie u boku konserwatywnego męża, z drugiej zaś ma szalony, pełen namiętności i niespodzianek związek z innym mężczyzną. Ani mąż, ani kochanek nie muszą się zmieniać, bo mając ich obu, czuje, że ma wszystko! Tylko ciekawe, czy rzeczywiście byliby zadowoleni, gdyby się dowiedzieli?Image by Pexels from PixabayZwiązek z mężem jest spokojny, by StockSnap from PixabayZaś kochanek zaskakuje ją na każdym kroku! ZOBACZ TEŻ:Nowa opłata od przyszłego roku. Polska rodzina będzie dokładać do przestarzałych technologii6-letnia córka po powrocie z religii wręczyła mamie liścik od zakonnicy. Kobieta od razu pojechała do szkoły13-letnia dziewczynka została skrzywdzona przez mężczyznę. Po powrocie ze szpitala czekał na nią listGwiazda TVN zrezygnowała z opieki nad córeczką? „Możecie mnie osądzać”Do szamponu dosypała szczyptę specyfiku, który jest w każdym domu. Opadła jej szczęka, gdy spojrzała w lustro, 9 piorunujących trików41-letnia mama zdaniem lekarzy miała nie przeżyć więcej niż 4 miesiące. Nowa żona byłego męża uratowała jej życie
Całe życie pracowałam za granicą. Moja rodzina i ja mieszkaliśmy oddzielnie przez lata, a ja poświęcałam większość czasu na zdobywanie lepszego życia dla naszego małego zespołu. Byłam gotowa na wszelkie trudy, oddzielona od swoich bliskich, aby zapewnić im lepszą przyszłość.
Aż 60% użytkowników gejowskich czatów to mężczyźni żonaci. W każdym wieku. Na co dzień kochający mężowie, wzorowi ojcowie, liderzy, których zazdroszczą koleżankom inne kobiety. Prowadzą jednak podwójne życie. Dlaczego? Najczęściej ze strachu. Przed odrzuceniem ze strony rodziców, bliskich i społeczeństwa. A ich żony? Czy niczego nie widzą, nie podejrzewają? Nawet jeśli to łudzą się, że to nie może być prawda. Czasem mają też zaniżone poczucie własnej wartości. A dla jednej i drugiej strony ważne jest poczucie bezpieczeństwa, stabilizacja i... rodzina. Tylko gdy prawda wychodzi na jaw, to ostatnie pojęcie ulega do pewnego stopnia rozpadowi. Jak żyć w tej nowej rzeczywistości? O tym traktuje wstrząsający reportaż Marii Mamczur „Żony gejów. O tym, czego nikomu się nie zdradza”. Ikona popkultury, bożyszcze kobiet... Jakie tajemnice skrywał James Dean? Żony gejów - gdy on odchodzi do... innego Ta książka burzy stereotypy i pokazuje całą złożoność problemu. Nie zawsze wyjście prawdy na jaw oznacza rozpad małżeństwa. Nie wszystkie kobiety, które wiążą się z biseksualnymi lub homoseksualnymi mężczyznami mają chłopięce sylwetki – „wąskie biodra i mały biust”. Nie jest też tak, że zawsze w sypialni nic się nie udaje. Więc co jest prawdą? Z pewnością ogromne cierpienie zdradzonych kobiet, gdy dowiadują się o kochanku męża. Niewyobrażalne poczucie wstydu, osamotnienia i niezrozumienia. Bo przecież nie do pomyślenia jest podzielenie się tak wstrząsającą historią z rodziną i przyjaciółmi. I często są jeszcze dzieci, którym jakoś trzeba wytłumaczyć, że tatuś odszedł do... innego. Zdradzane kobiety w znakomitej większości niczego nie podejrzewają lub podejrzewać nie chcą. Łudzą się, że to nie może im się przydarzyć, że przecież takie historie to jedynie powtarzane z ust do ust miejskie legendy. Utwierdza ich w tym społeczeństwo, które ma jasno sprecyzowane kryteria: liczy się rodzina. W bardzo konserwatywnym rozumieniu tego słowa. I przyzwolenie na zdrady i niewierność, pod warunkiem, że nie wyjdą poza cztery ściany domu. Ale nikt nie zakłada i nie przygotowuje ich na to, że mąż może zdradzić ze swoim kolegą, przyjacielem lub przypadkowo poznanym na czasie mężczyzną. W tym wszystkim pomija się dramat kobiet. Samotnych, sfrustrowanych, którym w jednej chwil świat runął na głowę. Bo jak wytłumaczyć sobie coś takiego po 30 latach małżeństwa? Często nie chcą kończyć tych relacji. Czasem z obawy przed tym, co nieznane. Częściej, bo przecież zbudowały z tym mężczyzną rodzinę, mają dzieci, dom, wspólne interesy. Były przekonane, że ich małżeństwo to jedno z tych jak z bajki „i żyli długo i szczęśliwie”. Do tego dochodzi jeszcze potworne poczucie wstydu. Bo gdy on odchodzi do innej, można sobie wytłumaczyć, że ma większy biust, bardziej kształtne biodra, jest bardziej zgrabna. Ale gdy odchodzi do innego mężczyzny? Rodzi się poczucie ogromnej bezsilności i frustracji, podszyte wstydem. I bezradność, bo przecież nie można pójść do nikogo, zwierzyć się i liczyć na zrozumienie. Bo gdyby tak się stało, wiąże się to ze stygmatyzowaniem. „To ta, którą mąż zostawił dla faceta. Nawina, nic nie podejrzewała?!”, można wyobrazić sobie wygłaszane ukradkiem z ust do ust zdania. Czy niczego nie widziały i nie wiedziały? Nie, często przyszły mąż wydawał się partnerem idealnym. Wrażliwym, potrafiącym wysłuchać, empatycznym. Dbającym o siebie, owszem, ale przecież w XXI wieku to norma. „Spotkałam zarówno ciche, skromne, jak i świadome swojej atrakcyjności, piękne kobiety. Jakaś część miała zaniżone poczucie wartości. Zostały zauważone i docenione i to wystarczyło, bo nigdy nie liczyły na samca Alfa. Spotkałam też kobiety pewne siebie, które czuły się zmęczone zaczepkami mężczyzn nastawionych wyłącznie na seks. Kiedy pojawiał się w ich życiu ktoś, kto rozmawiał z nimi z uwagą i doceniał ich osobowość, intelekt, szybko podbijał ich serca. Mimo że nie sprawdzał się na innym polu”, podkreśla w rozmowie z „Vogue Polska” autorka, Maria Mamczur. I dodaje, że w takich relacjach bliskość najczęściej wykraczała daleko poza seksualność. „Za każdym razem ci mężczyźni, choć nie ciągnęli swoich partnerek do łóżka, budowali w tych skomplikowanych relacjach dużą bliskość emocjonalną i pewien rodzaj intymności. To był klucz”, zaznacza. Mężczyzna była dla kobiety wsparciem i podporą. Najlepszym przyjacielem. Polegały na nim, spędzały razem czas. Wydawał się niemal ideałem. Niemal, bo z czasem w sypialni zaczynała gościć nuda i frustracja. Coś nie wychodziło. Ale przecież nie to było najważniejsze. „W sypialni było źle, ale w salonie i kuchni super”, mówi jedna z bohaterek reportażu. Gdy już dowiadywały się o tym, że są zdradzane, wcale nie oznaczało to końca małżeństwa. Gdy obie strony podeszły do sprawy z odpowiednim dystansem, racjonalnie, mogły zrobić bilans zysków i strat. Stabilizacja, wspólna firma i przyszłość dzieci decydowały o tym, że związek przechodził obyczajową rewolucję. On mógł spotykać się z mężczyznami, ale miał to robić dyskretnie i zawsze się zabezpieczać oraz regularnie badać. Ona chciała wiedzieć jak najmniej, niczego natomiast nie mogły dowiedzieć się dzieci. Czasem powodem utrzymania małżeństwa było przyzwyczajenie, obawa przed społecznym ostracyzmem i jakże znanym „co ludzie powiedzą”. Jednak w większości przypadków coming out oznaczał koniec relacji i rozpoczęcie życia osobno. Dlaczego on odszedł do innego, czyli geje kontra społeczne oczekiwania Jedno z kluczowych pytań, na które stara się odpowiedzieć książka „Żony gejów”, to: dlaczego mężczyźni o orientacji homoseksualnej lub biseksualnej wchodzą w związki z kobietami bez informowania ich, że odczuwają pociąg do tej samej płci? Odpowiedź jest prosta: strach przed społecznym napiętnowaniem oraz chęć założenia rodziny, która poza heteroseksualną relacją nie może zostać spełniona – na pewno nie w Polsce. „Motorem jest potrzeba ciepła i rodziny, dzieci. Nie mogą sobie na to pozwolić w modelu innym niż heteroseksualny. Nie jest wykluczone, że w związku kobiety z homoseksualnym mężczyzną pojawi się bliskość fizyczna. W młodzieńczej fazie gej może poczuć pociąg seksualny do kobiety. Problem następuje trochę później, z wiekiem, kiedy poziom hormonów drastycznie się obniża. A w okolicach magicznej czterdziestki, na etapie życiowych rozrachunków, brak seksu jest już bardzo frustrujący. Wtedy mężczyźni wdają się w gejowskie romanse, a kiedy się zakochają, podejmują decyzję, że ich dotychczasowe życie nie ma sensu. Ich dramat wychodzi na światło dzienne”, tłumaczy Maria Mamczur. Wchodzenie w relacje z kobietą, przy jednoczesnym pociągu do tej samej płci, nie zawsze jest oznaką cynizmu i wyrachowania. Wręcz przeciwnie: najczęściej wiąże się z lękiem przed innym niż heteroseksualny modelem relacji. Dlatego też w związkach tych nie brakuje miłości, ciepła i wzajemnego zrozumienia. „Nie wahałabym się nazwać go miłością. Fascynacja przeradzała się w symbiotyczne relacje, w których partnerzy stawali się dla siebie całym światem. Często moje rozmówczynie przyznawały wprost: „ten mężczyzna był moim najlepszym przyjacielem”. A rozmówcy ze łzami w oczach wyznawali, że głęboko kochają swoje żony, nawet jeśli żyją w nowym związku. Bywali nawet zazdrośni o ich nowych partnerów”, zdradza autorka. Reportaż „Żony gejów” zawiera relacje zarówno zdradzanych kobiet, jak i zdradzających mężczyzn, a także ekspertów z dziedziny seksuologii. Nie ma jednego typu bohaterów: są i ci 20-letni, których małżeństwa mają jeszcze krótki staż aż do tych z niemałym stażem, którzy mają 60 lat. „Według badań profesora Zbigniewa Izdebskiego 93 procent gejów miało kontakty seksualne z kobietami, a około 48 procent homoseksualistów w wieku do lat 50 pozostawało w związkach z kobietami. Zdaniem moich rozmówców gejów 60 procent użytkowników czatów gejowskich to żonaci mężczyźni. Za każdą z tych liczb kryją się rozpacz, poczucie klęski i wstyd”, pisze autorka. Żona geja: „dowiedziałam się, że się mną brzydzi, bo mam cyki” KINGAHANA (pseudonim jednej z bohaterek książki) „Przez 5 lat byłam manipulowana, zwodzona i wkręcana przez męża geja. On świetnie potrafi się ukrywać. Pracuje w organizacji, gdzie pełno facetów. Jest wysportowany, w pracy najlepszy. Mnie dobrał sobie, aby się jeszcze bardziej wybielić. Jak się poznaliśmy, byłam panną z dzieckiem. Na początku była przyjaźń. Potem nagle on ślubu chciał. Myślałam, że tak jak mówił, chciał mi pomóc. Mówił, że razem żyje się lepiej, że się kochamy, a mój syn musi mieć rodzinę, że zasługuje na szczęście. Uwierzyłam... Namiętność, takie tam sprawy, były tylko czasami. Mąż miał problemy, ale zwalał to na przepracowanie. Zawsze miał dyżury (nawet przed ślubem były wyjazdy służbowe), takie na 2 dni. Oczywiście pisał wtedy zawsze, że tęskni. Dbał o rodzinę. Po wyjazdach chciał mi wynagrodzić rozłąkę. Był czuły, dawał mi prezenty, no ogólnie – zakochany. Z czasem delegacji było coraz więcej, a seksu coraz mniej – 3 razy do roku. Wszystko inne było normalne, dlatego żyłam w poczuciu, że mam męża, który kocha, dba, rozumie. Potem seksu już nie było. Myślałam, że ma kochankę, ale z czasem jego zachowanie się zmieniło. Przestałam nalegać na seks, ale on nawet nie chciał się całować, złapać za rękę itd. Nie chodziliśmy już nigdzie razem. On w domu stale spał. Niby zmęczony albo grał na telefonie. Najczęściej robił to w WC. Nie chciał, żebym była świadkiem. Myślałam, że się od gier uzależnił, ale gdy próbowałam rozmawiać z nim na ten temat, zwykle ktoś dzwonił z pracy i okazywało się, że mąż musiał wyjść na dyżur. Stawał się agresywny, gdy pytałam, o co chodzi. Minęło trochę czasu, zaczęłam chorować. Mąż wtedy zaczął znikać częściej, tłumacząc to pracą. Pewnego dnia wrócił jak zwykle do domu. W ciągu 15 minut się spakował i porzucił mnie. Stwierdził, że ślub to był z musu, a lata ze mną to koszmar. Nawet nie powiedział dlaczego, przecież nic się poza seksem u nas nie psuło, nie kłóciliśmy się, nie obrażaliśmy. Mieliśmy wspólne zdanie na różne tematy, często ja coś mówiłam i razem dokańczaliśmy tymi samymi słowami zdania... On trzasnął drzwiami, a ja byłam w szoku. W ciągu kwadransa zawaliło mi się życie. Mieliśmy tyle planów i... Zastanawiałam się, co znaczyły te ostatnie jego słowa. Kiedy naprawdę był szczery? Mąż jest gejem i to, że był ze mną tyle lat, go zmęczyło. Wiem, że kochanki nigdy nie miał. Był pod tym względem wierny, ale miał kochanka – podejrzewam, że stałego od wielu lat, kolegę z pracy, najlepszego przyjaciela. Wreszcie dokonał wyboru. Byłam dla męża tylko przykrywką. Już wiem, czemu dostawałam prezenty. Mąż w pracy radził się kolegów, co kupić dla mnie. Chciał pokazać, że jest prawdziwym mężczyzną. Rozumiem czemu, gdy chciałam się przytulać, krzyczał jak oparzony, a potem mówił, że to żart. Tłumaczył, że odszedł, bo mu dziecka nie dałam, a już 4 lata prawie po ślubie i co teraz ludzie o nim gadają. Odszedł, bo zaczęłam chorować i trzeba by było się mną zajmować. Dowiedziałam się, że on się mnie brzydzi, bo mam cycki. Przy rozstaniu powiedział, że wie, że postąpił jak ch**. Tym samym przyznał, że skrzywdził mnie z premedytacją. Chciał rzekomo zakończyć nasz związek, zanim się bardziej rozwinie... Potraktował mnie i syna jak zabawki. Bawił się nami, manipulował uczuciami tyle lat. Najgorsze, że wszyscy z jego rodziny grali. Nigdy nie mogłam narzekać na teściową. Zawsze była życzliwa, pomogła przy opiece nad synem. Teraz wiem, że robiła to tylko po to, aby uśpić moją czujność. Wszyscy wiedzieli, że on jest homo, i utrzymywali mnie w pewności, że jesteśmy zgranym małżeństwem. Poczułam się jak przedmiot. Nic niewarta rzecz. Mąż w tym, co robił, nawet nie widział nic złego. Uważa, że i tak wygrałam los na loterii, bo na tym małżeństwie jeszcze się dorobiłam. Nie jest ważne dla niego, że moje życie legło w gruzach. Straciłam poczucie bezpieczeństwa. Nie widzi, że to wszystko mnie dobiło. Mój syn jest bardzo chory. Mąż był niby taki szlachetny, że z jego powodu chciał się żenić. Ale dla niego liczy się tylko jego własne szczęście. Nie wiem, jak się pozbierać. Zostałam potwornie oszukana. Tyle lat mną manipulowano i bawiono się tylko po to, by nikt nie zauważył, że on jest gejem. Zrozumiałabym, że ma kochankę, ale to... To mi się w głowie nie mieści. Boję się, że zwariuję. To jest chyba gorsze od tego, co przeżyłam kiedyś. Przez wiele lat byłam w związku przemocowym. Wtedy chociaż wiedziałam, kiedy dostanę i za co, chociaż fizycznie bolało. Teraz boli psychicznie i jeszcze gorzej to znieść... :(”. Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Żony gejów. O tym, czego nikomu się nie zdradza”, autorstwa Marii Mamczur (wydawnictwo Otwarte): Fot. Materiały prasowe Książka jest reportażem, w którym wypowiadają się zarówno zdradzane żony, jak i zdradzający mężowie oraz eksperci: Fot. Adobe stock

Monika Olejnik - życie prywatne, mąż, dzieci. Monika Olejnik była żoną dziennikarza i satyryka Grzegorza Wasowskiego, z którym ma syna Jerzego Wasowskiego urodzonego w 1985 roku. Jego dziadek to legendarny współtwórca Kabaretu Starszych Panów. To właśnie po Jerzym Wasowskim syn małżeństwa odziedziczył imię.

Niełatwo jest być „tą drugą”. Tą mniej kochaną (jeśli w ogóle), czasem lekceważoną, czasem wręcz zapomnianą kobietą. Taką, o której cicho szepcze się w towarzystwie, rzucając w jej stronę współczujące spojrzenia. Taką, której nigdy w zasadzie nic nie obiecywano, więc nie powinna oczekiwać szczęśliwego zakończenia związku, a jednak… Współczujemy im, bo to nie zawsze był ich wybór. Na przełomie XIX i XX wieku żyły „w piekle”, jak to precyzyjnie sformułował Tadeusz Boy-Żeleński w swoich publicystycznych pracach, społecznych i religijnych norm, które związki pozamałżeńskie kobiet często sprowadzały wręcz do prostytucji, podczas gdy romanse mężczyzn były traktowane bardzo pobłażliwie. Efektem tych kobiecych romansów był nie tylko ostracyzm społeczny, ale też samobójstwa, a w najlepszym razie zmarnowane życie, nie każda bowiem z prezentowanych poniżej kobiet miała w sobie na tyle silnej woli, poczucia własnej wartości i – niestety! – pieniędzy, aby żyć godnie i niezależnie. Były ofiarami swojej epoki, ale także ofiarami miłości, z której nie potrafiły zrezygnować. Rusałka z butelką wina Smutne i tragiczne losy były Marty Foerder, której nazwisko z pewnością nie figuruje w indeksach podręczników szkolnych. Ta urodzona w 1872 roku rodzinie zamożnego żydowskiego kupca kobieta miała nieszczęście spotkać około 1880 roku w rodzinnym domu w Wągrowcu błyskotliwego gimnazjalistę, Stanisława Przybyszewskiego, którego tam skierowano w ramach kary za złe zachowanie. „Stachu” podówczas jeszcze nawet nie myślał o tym, że kiedyś stanie się poczytnym poetą, prekursorem modernizmu i stworzy słynną na całą Europę grupę literacko-towarzyską – pobierał stypendium, a dodatkowo uczył Martę i jej siostrę gry na fortepianie. Początkowo nawiązał romans ze straszą Różą, a Marta była jedynie obserwatorką i przyzwoitką; związek jednak szybko się skończył, gdy „nakryto” młodych na schadzkach. Marta jednak nie zapomniała o przystojnym artyście i gdy los zetknął ich w 1891 roku w Berlinie, gdzie Stanisław wyjechał na studia, pierwsza wprosiła się do mieszkania Przybyszewskiego, wtedy już bywalca salonów, z butelką wina w ręku. Rusałka o pięknych, rudych włosach. Prawda była taka, że Stanisław Przybyszewski jej nie kochał. Litował się nad nią; poza tym jako człowiek próżny był zadowolony, że dziewczyna go adoruje i bezgranicznie wielbi. Przestraszył się dopiero wtedy, gdy okazało się, iż Marta jest w ciąży. Były to czasy dla niego jeszcze niełaskawe, nie osiągnął jeszcze sukcesu i nie miał pieniędzy, więc oboje klepali biedę; tym niemniej narodziny syna trzymane były w ścisłej tajemnicy przed rodziną Przybyszewskiego, która planowała zaaranżować jego małżeństwo, i to na pewno nie z Foerderówną. Zwyczajem berlińskiej bohemy, znikał na całe dnie i noce, i wracał zazwyczaj pijany, a Marta musiała zajmować się dzieckiem i zdobywać pieniądze na jedzenie. Nie było to życie, o jakim marzyła, zwłaszcza że o ślubie Stachu nie chciał słyszeć. Sytuacja materialna polepszyła się nieco, gdy Stanisław dostał pracę jako redaktor „Głosu Robotniczego”. Zamieszkali wtedy razem z jego bratem i żoną w jednym dużym mieszkaniu. Coraz bardziej popularny i rozchwytywany towarzysko Przybyszewski rzadko bywał w domu, nawet gdy urodziło się jego drugie dziecko, córka. I stało się, iż w marcu 1893 roku poznał femme fatale tamtej epoki, Norweżkę Dagny Juel; w sierpniu tego roku ożenił się z nią, nie bacząc na zobowiązania wobec matki swoich dzieci. Trudno powiedzieć, co spowodowało, iż po takim upokorzeniu Marta nie odeszła od Przybyszewskiego – jednym z najbardziej prawdopodobnych hipotez jest to, że nie potrafiła żyć bez niego, kochała go do szaleństwa. Przez kolejne dwa lata pozwalała, żeby Przybyszewski, będąc przecież żonatym człowiekiem, mieszkał na przemian z nią i z Dagny. W 1895 roku obie były w ciąży. Ostatnią rozmowę z Martą Stanisław przeprowadził podobno na początku czerwca 1896 roku – jego konkubina była wtedy w szóstym miesiącu ciąży z ich czwartym dzieckiem. Nie wiadomo dokładnie, o czym rozmawiali. Kilka dni później szwagier i jego żona znaleźli Martę martwą w wannie. Zrozpaczona kobieta otruła się. Stanisław Przybyszewski został początkowo oskarżony o udział w zabójstwie partnerki, ale ponieważ nie było go w czasie tego zdarzenia w Berlinie, nie podstawiono mu zarzutów. Mimo to został uznany za moralnego sprawcę tego czynu i bardzo wielu Polaków, w tym własny brat, odwróciło się od niego. Faktem jest, że po śmierci Marty Przybyszewski nie poczuwał się do obowiązku opieki nad swoimi dziećmi z tego związku – chłopca przygarnęła pani Foerder, a dziewczynki zostały oddane do przytułku. Być może, gdyby Marta wiedziała, co się stanie z jej dziećmi, nie zrobiłaby tego ostatecznego kroku. Może myślała, że jeśli odbierze życie sobie i nienarodzonemu dziecku, Przybyszewski przejrzy na oczy i rzuci Dagny? Niestety, Stachu nie był człowiekiem honoru ani przykładnym ojcem, choć w pamięci rodaków zapisał się jako genialny artysta i charyzmatyczny lider bohemy. Wierna marzycielka Jak ciężko żyć ze słynnym artystą – prozaikiem, poetą, tłumaczem, lekarzem i publicystą – przekonała się Zofia Pareńska, żona Tadeusza Boya-Żeleńskiego, alter ego Zosi z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego. Małżeństwo zostało zaaranżowane, jak to często wtedy bywało, przez matkę Zofii. Młodzi pobrali się w 1904 roku i choć początkowo związek był namiętny, szybko okazało się, że para nie jest zbyt dobrze dobrana. Dziewczyna była marzycielką i romantyczką, młody doktor raczej twardo stąpał po ziemi i miał dość rozrywkową naturę, a już szczególnie czuły był na wdzięki pięknych pań. Żeleńscy mieszkali wtedy w Krakowie, który aż huczał od plotek o romansach młodego lekarza, między innymi ze skandalistką Ireną Krzywicką. Witkacy-Portret_Ireny_Krzywickiej Zofia, upokarzana wiadomościami o kolejnych miłostkach męża, przez jakiś czas spotykała się z Rudolfem Starzewskim (alter ego Dziennikarza z „Wesela”), prawdopodobnie jej młodzieńczej miłości. Znosiła liczne zdrady i nie odeszła od Tadeusza, który traktował ją wtedy na poły jak gospodynię, na poły jak sekretarkę. Nie może zatem dziwić fakt, że kiedy Zofia, lecząca nerwy i inne dolegliwości w Zakopanem, poznała tam w 1918 roku Stanisława Ignacego Witkiewicza – Witkacego, szalonego członka tamtejszej bohemy, nie potrafiła oprzeć się potężnej indywidualności tego ekscentrycznego artysty. Witkacy podobał się kobietom – był „łobuzem”, zupełnie nie przystającym do epoki, aroganckim i pełnym sprzeczności człowiekiem. Zofia straciła dla niego głowę. Od tej pory widywano ich na koktajlach, spotkaniach, wycieczkach, wystawach. Doprowadziła do tego, że Witkacy zamieszkał u Żeleńskich w Krakowie, przy czym Tadeusz, o dziwo, nie protestował, mimo iż podobno za tym zakopiańskim ekscentrykiem nie przepadał. Nie protestował także, gdy żona zdjęła ze ścian obrazy Stanisława Wyspiańskiego, a powiesiła prace kochanka. Jeden obraz Wyspiańskiego został jednak na ścianie w najznakomitszym pokoju – ten, w którym Zosia, już w ciąży, siedzi z rozpuszczonymi włosami, smutna i rozmarzona. Tadeusz ponoć uwielbiał go najbardziej ze wszystkich portretów małżonki. Po przeprowadzce do Warszawy Witkacy coraz rzadziej bywał na salonach u Żeleńskich, ponieważ zaaranżowano jego małżeństwo z Jadwigą Unrug, wnuczką malarza Juliusza Kossaka, ale do końca życia zostali z Zofią przyjaciółmi. Na początku lat trzydziestych, gdy Tadeusz wraz ze swoją wielką miłością, Ireną Krzywicką, zajęty był działalnością publicystyczno-społeczną, zakładaniem klinik dla kobiet i propagowaniem świadomego macierzyństwa, Zofia związała się z wydawcą Wacławem Czarskim, ale nie opuściła męża. Wspierała go nie tylko słowem, ale przede wszystkim pracą sekretarską i edytorską, choć w głębi duszy cierpiała. Była jednak zbyt dumna, aby okazywać te uczucia publicznie. Po wybuchu wojny Żeleńscy postanowili wyjechać z Warszawy z obawy przed aresztowaniem niepokornego pisarza. 4 września 1939 roku, na stacji kolejowej, miało miejsce ich ostatnie spotkanie. Rozdzielili się – on udał się do Lwowa, do jej siostry Maryny i męża, profesora Uniwersytetu Lwowskiego Jana Greka, ona trafiła do Włodzimierza Wołyńskiego, skąd po długich perypetiach powróciła do Warszawy. Irena Krzywicka wspomina, iż w 1940 skontaktowała się z nią, prosząc o pomoc (ukrywała się przed Niemcami), a ta „przygarnęła” ją do swojego mieszkania na ulicę Smolną. Potwierdza to relacje znajomych pani Żeleńskiej, iż była to kobieta o bardzo dobrym charakterze i wielkoduszna Dopiero po kilku latach Zofia dowiedziała się o losie męża – po zajęciu Lwowa Niemcy wśród wielu innych profesorów, doktorów i naukowców aresztowali jej krewnych oraz Tadeusza, po czym nad ranem 4 lipca 1941 roku zamordowali ich na Wzgórzach Wuleckich. Zofia Żeleńska przeżyła wojnę. Zawsze lojalna i wierna, czuwała nad bogatą spuścizną literacką męża. Zmarła w 1956 roku w wieku 70 lat. Piękna Pani z charakterem Nie miała szczęścia w miłości pierwsza żona Józefa Piłsudskiego, Maria Koplewska primo voto Juszkiewicz, mimo iż uchodziła za niezwykłą piękność. Urodziła się prawdopodobnie w 1865 r.; w wieku 16 lat wyszła za mąż i urodziła córkę Wandę, ale małżeństwo unieważniono, więc gdy w lipcu 1892 roku Piłsudski wrócił z zesłania do Wilna, nie miała zobowiązań. Była już wtedy aktywną działaczką Polskiej Partii Socjalistycznej. Nazywano ją Piękną Panią/Damą i podobno Piłsudski rywalizował o jej przychylność między innymi z Romanem Dmowskim. Był tak zakochany, iż dla wybranki zmienił wyznanie z katolickiego na ewangelicko-augsburskie i poślubił ją w dniu 15 lipca 1899 roku. Małżonkowie zamieszkali w Łodzi, ale ze względu na konspiracyjny charakter działalności często zmieniali miejsca pobytu, aby w końcu osiąść w Krakowie. Aleksandra Piłsudska z córkami Wandą i Jadwigą. (Źródło: Kryzys w idealnym na pozór małżeństwie nastąpił po kilku latach, legenda głosi, iż z winy Marii, która lubiła rauty i spotkania towarzyskie, Józef natomiast do dusz towarzystwa nie należał. Nie do końca to była prawda. W maju 1906 roku Piłsudski poznał młodą działaczkę PPS, Aleksandrę Szczerbińską, z którą szybko się związał. Nie opuścił jeszcze wtedy Marii, która bardzo podupadła na zdrowiu, między innymi z powodu traumy po śmierci córki. Przez jakiś czas Maria musiała znosić to podwójne życie męża, który, przy jej kategorycznym sprzeciwie wobec ewentualnego rozwodu, żył to z nią, to z kochanką. W końcu małżonkowie rozstali się, ale nawet po odzyskaniu niepodległości Piłsudski, nie mając rozwodu, nie zamieszkał z Aleksandrą, choć doczekali się dwóch córek i cała Polska wiedziała o ich romansie. Maria Piłsudska zmarła 19 sierpnia 1921 roku na serce; chorowała przedtem długo. Pochowano ją na Cmentarzu na Rossie w Wilnie. Józef Piłsudski nie przyjechał na jej pogrzeb, w zastępstwie wysłał brata, a już w październiku ożenił się z Aleksandrą, na powrót przechodząc na katolicyzm. Jego cyniczna postawa spotkała się z dużą dezaprobatą opinii publicznej. Zazdrość i medycyna Tragicznym w skutkach okazał się natomiast inny związek Józefa Piłsudskiego, o którym niewiele w zasadzie wiadomo, tak jest tajemniczy i niejasny. Przebywając w 1924 roku z żoną i córkami w sanatorium w Druskiennikach, marszałek pewnego wieczoru zasłabł i wezwano do niego lekarkę – zjawiła się doktor Eugenia Lewicka, kierownik parku klimatycznego, propagatorka zdrowego trybu życia i ruchu na świeżym powietrzu. Od tej pory Piłsudski jeździł do Druskiennik już bez rodziny (żonie nie przypadł tamtejszy klimat) i bardzo dużo przebywał w towarzystwie pięknej lekarki. Prawdopodobnie z jej namowy polecił powołanie w Warszawie Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego/Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego, w którym Eugenia została zatrudniona jako pracownik naukowy. Przeniosła się do Warszawy i jej spotkania z Józefem Piłsudskim w wynajętym mieszkaniu na tyłach Belwederu stały się wręcz rytuałem. 15 grudnia 1930 roku wyjechali razem na Maderę, gdzie Eugenię Portugalczycy nazwali „żoną” marszałka. Lewicka wróciła z tej podróży wcześniej niż Piłsudski. Według przekazów, miała zaraz po przybyciu do Warszawy odbyć bardzo zapewne nieprzyjemną rozmowę z Aleksandrą Piłsudską – nie wiadomo, na jaki temat, ale w efekcie po powrocie Piłsudskiego z Madery kontakty marszałka i pani doktor zostały znacząco ograniczone. Józef Piłsudski z Eugenią Lewicką na przechadzce w okolicy Funchalu na Maderze / Źródło: NAC Nic nie zapowiadało tragedii, która nastąpiła kilka miesięcy później. Według znajomych i kolegów z pracy Eugenia nie wyglądała na przygnębioną, snuła plany zawodowe na najbliższe lata, nie okazywała oznak depresji, dlatego szokiem dla wszystkich było, gdy 29 czerwca 1931 roku znaleziono ją nieprzytomną w jej gabinecie w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego. Mimo natychmiastowej pomocy, nie udało się jej uratować – zmarła tego samego dnia w szpitalu. Przyczyną śmierci było zażycie zbyt dużej dawki środka nasennego. Piłsudski pojawił się na kilka minut na jej pogrzebie, po czym odjechał, zostało jednak wiele znakomitych osobistości, jak ówczesny premier Aleksander Prystor czy słynny Bolesław Wieniawa-Długoszowski. Bardzo uroczysta to była ceremonia, niezupełnie przystająca do pogrzebu skromnej lekarki – prekursorki zdrowego trybu życia. W trójkącie uczuć O niestałości męskiego uczucia boleśnie przekonała się Zofia Chylińska, żona wziętego poety Bolesława Leśmiana. Ta urodzona w 1885 roku w zamożnej rodzinie lekarskiej kobieta była utalentowaną malarką, studiowała w pracowni Wojciecha Gersona, u którego kształcili się tacy artyści jak Leon Wyczółkowski czy Władysław Podkowiński; jako bardzo młoda panienka miała już za sobą pierwszą wystawę. Około 1902 roku wyjechała na studia do Paryża, gdzie wśród tamtejszej bohemy poznała przez ich wspólną kuzynkę, Celinę Sunderland, Bolesława Leśmiana. Uczucie szybko zakwitło i młodzi zamieszkali razem, a następnie w 1905 roku pobrali się w Paryżu. Niewątpliwie stanowili parę pełną przeciwieństw: on – impulsywny choleryk, ona – spokojna i zrównoważona. Małżeństwo wydawało się idealne: najpierw urodziła się jedna córka, potem druga; Bolesław dużo publikował, zyskiwał uznanie, Zofia malowała i wystawiała swoje prace w galeriach, sytuacja finansowa rodziny była całkiem dobra. A jednak… Zofia długo nie dostrzegała, że w życiu jej męża jest druga kobieta, owa wspólna kuzynka, Cecylia (w rzeczywistości ich romans rozpoczął się jeszcze przed poznaniem Chylińskiej przez Bogusława). Może nie chciała tego widzieć, choć widzieli to inni – wszak Cecylia towarzyszyła małżonkom we wspólnych podróżach do Włoch, Szwajcarii i Francji; podczas pierwszej wojny światowej często odwiedzała ich mieszkanie w Warszawie, a później w Łodzi. W małżeństwie Leśmianów zaczęło się źle dziać, tym bardziej gdy poeta za pośrednictwem demonicznej Cecylii poznał lekarkę Teodorę Lebenthal, zwaną Dorą, swoją przyszłą największą miłość i muzę. Stało się to w 1917 roku, podczas wakacji Bolesława w Ilży, rodzinnym majątku Sunderlandów. Zupełnie stracił głowę dla tej pięknej i doskonale wykształconej kobiety, a ona podobno dla niego przeszła na katolicyzm, mając nadzieję na ślub. Romans rozgorzał płomienny, Bolesław słał Dorze erotyczne i namiętne wiersze, ale nie opuścił Zofii – prawdopodobnie nie chciał skandalu, ale też był to dla niego idealny układ – miał i żonę, i kochankę (a raczej kochanki, ponieważ nie przestał romansować z Cecylią), i nie musiał wybierać. Po odzyskaniu niepodległości Leśmianowie wyjechali najpierw do Hrubieszowa, a później do Zamościa, gdzie Bolesław jako urzędnik państwowy objął notariat. Romans poety rozwijał się, rozwijała się też jego kariera. Zofia spełniała się jako żona i matka. Oboje byli jednak bardzo niefrasobliwi i nieprzewidujący, żeby nie powiedzieć: lekkomyślni, jeśli chodzi o sprawy finansowe. Wydawali spore sumy na wyjazdy do sanatoriów w kraju i za granicą, gdyż oboje cierpieli na gruźlicę, podstępną chorobą tamtych czasów. Podobno Zofia wiedziała, że Bolesław ma kolejną kochankę (jako kobieta musiała dostrzec zmianę w zachowaniu męża), ale łudziła się, że nie jest to sprawa poważna. Starsza córka Maria Ludwika wiedziała jednak, co jest grane, i w 1925 roku pokazała matce list od Dory Lebenthal do ojca. Wtedy Zofia wpadła w gniew i zażądała rozwodu. Dramatyczna rodzinna opowieść głosi, iż Bolesław, postawiony pod ścianą, zagroził w samobójstwem. Wobec takiej postawy męża Zofia postanowiła złagodzić stanowisko. Niestety, zamiast docenić wielkoduszność żony, poeta zaczął krążyć między Hrubieszowem a Warszawą, gdzie Dora na salonach przyjmowała ówczesne elity artystyczne; nawet posuwał się do tego, iż grał rolę pana jej domu. Zofia znosiła to upokorzenie, choć wiedziała, że jej małżeństwo de facto nie istnieje. W 1929 roku państwowa inspekcja wykazała ogromny deficyt w kasie notarialnej – okazało się, że zastępca Leśmiana, na którego tenże z bezgraniczną ufnością cedował uprawnienia, sprzeniewierzył bardzo dużą sumę pieniędzy. Leśmianowie musieli zacisnąć pasa, żeby spłacić długi. Podobno Dora postanowiła pomóc ukochanemu i jego rodzinie, sprzedając mieszkanie i majątek w Mławie, ale nie ma na to dowodów. Według rodzinnej legendy Leśmianów było raczej na odwrót: to Zofia dała mężowi rodowy brylant tudzież kolię celem spieniężenia i zapłaty długów, a Bolesław wprawdzie biżuterię sprzedał, ale pieniądze przekazał w całości Dorze, co stało się powodem wyprowadzki Zofii do Łomży. Z powodu ułomności ludzkiej pamięci nie do końca wiadomo, co jest prawdą. Do Warszawy Leśmianowie wrócili w 1935 roku. Mimo różnych przeciwności Zofia pozostała towarzyszką i wsparciem Bolesława Leśmiana do jego śmierci w listopadzie 1937 roku, choć ten nie wyrzekł się swojej muzy Dory i do końca uważał ją za miłość swojego życia. I znowu niesprawdzona legenda głosi, iż Dora nie dopuściła do udziału w kondukcie żałobnym Zofii i jej córek. Nie wiadomo, czy panie pogodziły się; wiadomo natomiast, że gdy ich wspólna kuzynka i dawna kochanka Bolesława Cecylia Sunderland w 1940 roku uciekła z warszawskiego getta, znalazła schronienie w warszawskim mieszkaniu wielkodusznej Zofii. Obie przeżyły wojnę – Cecylia zmarła w 1956 roku w Iłży, Zofia w 1964 na emigracji w Argentynie. Dorze przypadł najbardziej tragiczny los. Po ucieczce z getta trafiła razem z Cecylią do Iłży, a następnie wróciła do Warszawy. Została zatrudniona w szpitalu Św. Ducha, gdzie pracowała do stycznia 1941 roku, kiedy to zaraziła się od pacjentów tyfusem i zmarła, unikając w ten sposób śmierci z rąk Niemców lub wywiezienia do obozu. Wszystkie przedstawione powyżej kobiety zostały w pewnym momencie porzucone lub poniżone przez mężów i kochanków, i musiały spojrzeć prawdzie w oczy: nie były jedynymi miłościami swoich mężczyzn. Trudno powiedzieć, co powodowało, iż mimo wszystko przy nich trwały, lojalne do końca – bezwarunkowe uczucie, obawa przed zmianą statusu materialnego i ostracyzmem społecznym, strach przed samotnością w świecie zdominowanym przez męski punkt widzenia? A może też szczypta złośliwej determinacji, żeby nie dać „tej drugiej” zwyciężyć? Być może wszystko to razem. Nie ulega jednak wątpliwości, że życie tych mężczyzn byłoby zupełnie inne bez ich wsparcia i miłości, a także lojalności i wiary ich wielki talent. Podwójne życie Angeliki odc 145. Odblokuj dostęp do 14105 filmów i seriali premium od oficjalnych dystrybutorów! Oglądaj legalnie i w najlepszej jakości. Włącz dostęp. Dodał: Cytrynka_Malinka. Podwójne życie Angeliki odc 145. W katalogu: Podwójne Życie Angeliki. Lubisz ten film? FilmA Touch of Scandal19842 godz.{"id":"32560","linkUrl":"/film/Podw%C3%B3jne+%C5%BCycie-1984-32560","alt":"Podwójne życie"} Atrakcyjna Katherine Gilvey ubiega się o stanowisko prokuratora generalnego stanu Kalifornia i ma największe szanse na zwycięstwo. Choć w życiu zawodowym odnosi same... więcejTen film nie ma jeszcze zarysu fabuły. {"tv":"/film/Podw%C3%B3jne+%C5%BCycie-1984-32560/tv","cinema":"/film/Podw%C3%B3jne+%C5%BCycie-1984-32560/showtimes/_cityName_"} {"linkA":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeA","linkB":"#unkown-link--stayAtHomePage--?ref=promo_stayAtHomeB"} Atrakcyjna Katherine Gilvey ubiega się o stanowisko prokuratora generalnego stanu Kalifornia i ma największe szanse na zwycięstwo. Choć w życiu zawodowym odnosi same sukcesy, jej stosunki z mężem, Benjaminem nie układają się najlepiej. Przed laty Katherine podjęła się obrony Billy'ego. Młody, przystojny mężczyzna okazał się idealnymAtrakcyjna Katherine Gilvey ubiega się o stanowisko prokuratora generalnego stanu Kalifornia i ma największe szanse na zwycięstwo. Choć w życiu zawodowym odnosi same sukcesy, jej stosunki z mężem, Benjaminem nie układają się najlepiej. Przed laty Katherine podjęła się obrony Billy'ego. Młody, przystojny mężczyzna okazał się idealnym kochankiem dla spragnionej uczucia kobiety. Jednak ich spotkania w motelu przez cały czas ktoś obserwował z ukrycia. Pewnego dnia w windzie swojego domu Katherine znajduje ciało dawnego kochanka. Billy trzyma w dłoni strzep fotografii. Tylko pani polityk wie, że na brakującej części znajdowała się ona sama. Tymczasem nieznany sprawca zaczyna grozić ujawnieniem kompromitującego ją zdjęcia. Również media interesują się morderstwem popełnionym w domu przyszłej pani prokurator. Katherine - zdana wyłącznie na siebie - prowadzi poszukiwania sprawcy... Próbowałem zmienić gatunek na thriller, jednak nasz kochany admin odrzucił kontrybucje i po chamsku zablokował dodawanie/poprawianie gatunku przy filmie...propsy. _=ttfc_fc_tt
Tytuł: Uysallar - Podwójne Życie Uysalów Wytwórnia: Ay Yapim Producent: Kerem Catay Reżyseria: Onur Saylak Scenariusz: Hakan Günday Kanał: Netflix Emisja: 30 marca 2022 Gatunek: Komedia Ilość odcinków: 8 Opis: Architekt Oktay Uysal, w tajemnicy przed rodziną wkracza w wir punkowego życia.
Żyjemy w takich czasach, gdy rozwody, rozstania są na porządku dziennym. Zdrada też. Dzisiaj nie będę opowiadać, dlaczego ludzie zdradzają, jakie są przyczyny, że ktoś ma kogoś na boku. Zapraszam do naszych wcześniejszych opowieści ( Jestem kochanką, czytaj więcej… i Jestem kochanką i dobrze mi z tym, czytaj więcej…) Dziś skupimy się na tym jak kochanki się same oszukują, albo tłumaczą sobie samej związek z żonatym mężczyzną. Mówię tu o związkach dwójki ludzi związanych węzłem małżeńskim, którzy prowadzą podwójne życie. Taka prawda, nie ma, co ukrywać. W domu mąż, albo długoletni partner, (bo to też związek, tyle, że mniej formalny), a poza domem – ten ktoś, albo ta ktosia. Albo jesteś samotną Singielką i nagle spotykasz swego wymarzonego Mężczyznę, a on okazuje się żonaty. Razem tworzycie trójkąt. Dwoje oszukuje jednego/jedną. Nie wnikam, że wam we dwoje jest dobrze ze sobą. Przytoczę tylko kilka tzw. prawd oczywistych (7 prawd oczywistych, czytaj więcej… ) Jeżeli nie wiesz, czy zakończyć czy kontynuować związek w trójkącie, to może warto zastanowić się czy warto… Związek z żonatym mężczyzną jest niemoralny, nieetyczny, niezgodny z nauką Kościoła – już widzę, jak się burzysz – odczepcie się wy moraliści ode mnie, moje życie, moje wybory! No, ba! Oczywiście, że Twoje życie! i Twoje wybory, i Twoje konsekwencje tych wyborów. Zostawmy na chwilę moralność, w końcu to rzecz umowna, kiedyś moralna i akceptowalna społecznie była pedofilia (vide życie erotyczne starożytnych Greków i Rzymian), a dziś jest to przestępstwo. Moralność zależy od czasów w jakich żyjemy a przede wszystkim od osobistych przekonań człowieka. Jeżeli nie widzisz nic złego w związku z żonatym mężczyzną, to up to You. Ale…, czy Ty przypadkiem nie wykradasz go z objęć innej kobiety, czy on nie oszukuje swoich najbliższych, by być z Tobą. Kradzież to kradzież. Nawet dawno, dawno temu była karana. Zazwyczaj obcięciem prawej ręki. Możesz sobie tłumaczyć, że jemu w domu jest źle, że żona go nie rozumie… Skoro tak jest, to niech weźmie rozwód i zamieszka z Tobą, sformalizujcie swoje stosunki. Nie mam racji? Nie da się? Twoje wybory. Ja tylko wyrażam opinię. SWOJĄ. Jeśli nie znasz jego żony, to ona nie istnieje. Ha, Ha, Ha… Jeszcze jak istnieje! To do niej on ucieka codziennie na wieczór, to z nią spędza długie wakacyjne urlopy, to z nią chodzi na urodziny swoich rodziców, to ona jest matką jego dzieci. Chcesz, czy nie chcesz, on jest z nią w związku finansowym, utrzymują razem rodzinę i razem podejmują decyzje odnośnie przyszłości ICH dzieci. No i tu walnę, aż zaboli – to z nią sypia w jednym łóżku. Ty jesteś pięknym dodatkiem, odskocznią od trudnej czasem rzeczywistości, z Tobą on jest zawsze uśmiechnięty i wyluzowany, z Tobą odpoczywa. Chcesz więcej? Chcesz być Jego partnerką, taką na całe życie? Patrz punkt pierwszy. On nie kocha żony, nie mają tematów do rozmowy. Podobno ciągle się kłócą. Hmm, pomyślmy chwilę. A do kogo on tak ciągle biegnie? Ucieka do domu, a w domu to, kogo ma? ŻONĘ, jego kobietę, której ślubował miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Oszukuje i Ciebie i ją. OK, ale to jego problem, nie Twój. TY zastanów się, co naprawdę ich łączy. Przypominam, patrz punkt drugi. I tak, z autopsji powiem, facet nie zdecyduje się opuścić bezpiecznej jaskini, by żyć z Tobą w nieznanym mu świecie. Jak on zostawi swoje mieszkanie, swój gabinet, świat, gdzie ma swoich przyjaciół, swoją rodzinę, swoją pracę? Jak on powie temu swojemu światu, że go zostawia? Nijak. Nie powie. Zdarzają się, co prawda wyjątki w postaci prawdziwych mężczyzn, którzy potrafią uporządkować swoje życie zanim przejdą do nowej partnerki, ale łudzić się pół życia (Twojego), że on odejdzie od żony, to chyba przesada. Jak myślisz? I czy on naprawdę nie kocha żony? Jeżeli tylko nie jest ostatnią Megierą czy Herą, to raczej żywi do niej ciepłe uczucia, przywiązania, przyjaźni, spokojnej miłości. A Ty? No cóż, jesteś miłą chwilową towarzyszką. Może nawet jest Tobą zauroczony, ale zauroczenie z czasem mija. Jak szybko? A bo ja wiem, czasem i trwa to dziesięć lat. Tylko, czy Ty chcesz po dziesięciu latach obudzić się sama w łóżku, bez dzieci, bez własnej rodziny? On Ciebie kocha. Acha. Przeczytaj jeszcze raz punkt trzeci. Nie pomogło? No, dobra, to tłumaczę dalej. Dlaczego uważasz, że on Ciebie kocha. Tak naprawdę. Bo, Ci tak powiedział. No, brawo. Zuch. A co dalej? Przeanalizowałaś jego zachowanie? Patrz punkty powyżej. Czy poznałaś jego rodzinę, czy byłaś z nim w kinie z jego przyjaciółmi? Znasz jego dzieci? Ale, on mnie kocha… Jęcz dalej, a czas ucieka. Według mnie szkoda go dla kogoś, dla kogo jesteś tylko pięknym przecinkiem w jego życiu. Motylki w brzuchu muszą się czymś żywić, by żyć. Z czasem nowość, jaką jesteś zblaknie… Pasuje Ci taki układ, w końcu jesteś kobietą wyzwoloną, konwenanse nic nie znaczą. No, ba. Jasne. Robisz tylko to, na co masz ochotę. Rób! Tylko powiedz mi, kiedy, w którym momencie przestałaś siebie szanować, kiedy straciłaś to uczucie, że zasługujesz na więcej, że jesteś warta by być naprawdę kochaną, by być szczęśliwą kobietą? Kiedy przestałaś marzyć o tym jednym, jedynym, tylko dla Ciebie? I naprawdę jesteś szczęśliwa? Taaaaa, a te przepłakane noce, kiedy wyjechał nad morze z żoną, a te niewykonane telefony, te, na które czekałaś jak przyklejona, a to, że kiedy Ci źle nie możesz do niego zadzwonić, bo jest trzecia w nocy i on śpi w domu, a obok żona przytulona do jego ramienia? ( Trucizna, czytaj więcej…) On odejdzie od żony by być tylko z Tobą. I żyli długo i szczęśliwie, czego oczywiście Tobie życzę, tylko nie z nim. No, ale dobra. Wyobraź sobie, że on odchodzi od żony. Jesteś na to gotowa? Bo dla niego to teraz Ty będziesz jego starą żoną, poblask nowości zblednie, nie będziesz już nosić seksownych stringów na co dzień, kiedyś wreszcie zobaczy Ciebie w maseczce z zielonej gliny na twarzy, będziesz stać przy garach, prać jego brudne majtki… A on? Czy przy najmniejszym problemie będzie go z Tobą rozwiązywał, czy będzie Ciebie wspierał, gdy masz „te dni”, czy zrobi herbaty do łóżka i przytuli na dobranoc? A może znudzony życiem rodzinnym poszuka sobie atrakcji na boku? Bo może to człowiek, który boi się problemów, a dom kojarzy mu się tylko z problemami? A teraz Ty jesteś jego domem. To moja miłość, wszystko mi jedno, że ma żonę. I tak jest ze mną. Kolejne Twoje kłamstwo, zamydlacz Twoich oczu. Nie jest Ci wszystko jedno. Weź się Kobieto ogarnij! Sukienka za ciasna? Nie wiesz co zrobić ? Kupujesz nową, idziesz do krawcowej, poszerzasz ją, chudniesz. Nie rozumiesz, o co mi chodzi? Jak to? Działaj! To Twoje życie! Jak gumka od majtek Cię pije to ją wymień. Tego twojego niby faceta – też. Zaraz. Boli? No jasne. Ale poboli i przestanie, i będziesz miała nowe miejsce na nowe życie. Szczęśliwe. Niejednokrotnie jest zaskoczeniem i sprawia, że uporządkowane do tej pory życie zmienia się całkowicie i radykalnie. Zdrada jest dość trudna do wykrycia. Są osoby, które doskonale potrafią prowadzić podwójne życie i to w taki sposób, że ani stała partnerka, ani kochanka nie są świadome, że nie są jedynymi w życiu ukochanej
Pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę mamą. Nie zazdrościłam koleżankom słodkich bobasów, nie miałam nigdy zbyt mocno rozwiniętego instynktu macierzyńskiego. A jednak gdy jakaś obca kobieta powiedziała mi, że mój mąż, mój Karol, będzie ojcem jej dziecka… Poczułam, jak wali mi się świat. Mamy z Karolem po 30 lat, w tym roku mieliśmy obchodzić trzecią rocznicę ślubu. Chociaż chyba każde z nas będzie świętować osobno… Jeszcze przed zaręczynami powiedział mi, że nie chce mieć dzieci, że to za duża odpowiedzialność, że kocha mnie i życie ze mną mu całkowicie wystarczy. Przyjęłam do wiadomości – bycie matką nigdy nie było moim marzeniem ani życiowym celem, więc postanowiłam nie płakać za czymś, czego nigdy nie miałam. Myślałam, że się przesłyszałam Przez długi czas żyło nam się całkiem dobrze. Dopiero poprzedni rok – pandemiczny – dał nam popalić. Zwłaszcza Karolowi… Zwolnienia w firmie, cięcia pensji… Ja pracuję w branży, która była bezpieczna. Jego stała w miejscu. Wydawało mi się, że przetrwaliśmy kryzys, że już wyszliśmy na prostą. A potem… zadzwonił telefon. Nieznany numer. – Halo? – Pani Julia? – Tak, kto mówi? – Pani mnie nie zna, ale ja znam panią – w telefonie słyszałam kobiecy głos. – Przepraszam, to jakieś żarty? – Ja... od Karola. Powiem wprost: ja i Karol będziemy mieli dziecko. On nie wie, że ja do pani dzwonię, ale chciałam, żeby pani wiedziała – jej słowa dochodziły do mnie jak przez mgłę. Po „będziemy mieli dziecko” nic nie miało znaczenia. – Halo? Pani Julio? Słyszy mnie pani? Ocknęłam się. – Karol wie o dziecku? – rzuciłam sucho. – Oczywiście, jest taki szczęśliwy, że będzie tatą! Ja naprawdę przepraszam, że tak do pani dzwonię… Ale ja musiałam. Teraz, kiedy w moim brzuszku jest dzidziuś… Ja muszę myśleć o nim, rozumie pani? Rozłączyłam się. Karol, który już siedem lat temu mówił mi, że nie chce mieć dzieci, jest szczęśliwy, bo zostanie ojcem. Ojcem dziecka jakiejś latawicy, z którą mnie zdradził. Nawet się nie wypierał Teraz wszystko zaczęło mi się układać w całość. Ten jego stres, praca do późnych godzin, wychodzenie wcześnie, bo kłopoty w firmie… Nieźle sobie to wykombinował. Podwójny agent, a ja się nie zorientowałam! Gdy wrócił z pracy, powitałam go z uśmiechem na ustach. I dobrą nowiną. – Gratulacje! Zostaniesz tatą! – rzuciłam, jak tylko wszedł do mieszkania. – Julia, co ty? Ty jesteś w ciąży?! – miałam wrażenie, że jest na mnie zły. – Ja? Nieee, wiesz, że nigdy mi na tym nie zależało. Ale twoja dziewczyna jest, gratulacje, tatuśku! – przemawiały przede mnie emocje. Byłam nakręcona jak po kilku kubkach mocnej kawy. – Moja dz… Nie dałam mu dokończyć. – Dzwoniła do mnie. Chciała podzielić się radosną nowiną. W sumie nie wiem, czego oczekiwała… Będziemy żyć w trójkę? A może chce ode mnie alimentów? Nie wiem. Bardzo miła dziewczyna, taki sympatyczny głos. – Anka tutaj dzwoniła?! – Karol naprawdę się wkurzył. Zrobił się czerwony na twarzy, zaczął krzyczeć, że nie tak się umawiali. Nie mogłam już tego znieść. Widoku jego twarzy, jego słów… Zdrada jest cholernie bolesna. I nawet nie chodzi o sam seks… Ale o to uczucie, że ktoś cię oszukuje. Robi coś za twoimi plecami. Jednak najbardziej uderzyła mnie myśl, że nie byłam dla niego dość dobra. Że ze mną nie chciał powiększać rodziny, a pojawiła się jakaś inna… I proszę, poleciał jak na skrzydłach, szczęśliwy tatuś. W zeszłym tygodniu Karol się wyprowadził. Nie dałam mu wyboru. Nie chciałam, żeby decydował – ona czy ja. Nie będę tracić na niego czasu. Nic nie wiem o tej jego Ance, nie chcę wiedzieć. Dla mnie on stał się obcym człowiekiem. Wiem, że sprawiam wrażenie silnej – i rzeczywiście, mam w sobie jakąś siłę… Ale w środku jestem wrakiem. Potrzebuję czasu, by do siebie dojść, by to poukładać w głowie. By spróbować zrozumieć, dlaczego facet, który miał skoczyć za mną w ogień, tak mnie potraktował… Julia Zobacz także: Prawdziwe historie: wybrałam męża, straciłam dziecko „Opiekuję się schorowaną matką byłego męża. Jeśli nie ja, to kto?” „Szwagierka okradła mnie na moim baby shower, a potem wszystkiego się wyparła”
Pani Monika sądziła, że po rozwodzie zacznie z dziećmi nowe, lepsze życie. Wszystko przekreśliła decyzja sądu o podziale majątku. Kobieta miała w ciągu roku, w dwóch ratach zapłacić byłemu mężowi połowę wartości domu, czyli ponad 100 tys. zł! Uzbierała zaledwie 30 tys. zł. Dziś jej dług wobec mężczyzny urósł już do 150 tys. zł. Adam K. zgłosił się do komornika
Jan Englert przez 33 lata był mężem Barbary Sołtysik. To właśnie wtedy gwiazdor polskiego kina miał prowadzić podwójne życie Najgłośniejszym romansem Jana Englerta był ten z o 13 lat młodszą Dorotą Pomykałą. Aktorka miała czekać na swojego ukochanego aż dekadę. Gdy Jan Englert w końcu się rozwiódł, związał się z całkiem inną kobietą, która wkrótce potem została jego drugą żoną Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Potajemny romans Doroty Pomykały i Jana Englerta był jednym z najbardziej elektryzujących tematów czasów PRL-u. Kinowy amant i o 13 lat młodsza kochanka rozwijali swoją znajomość z dala od oczu ówczesnej żony Jana Englerta, odwiedzając się w Krakowie. Po dekadzie prowadzenia podwójnego życia, gwiazdor polskiego kina i Dorota Pomykała rozstali się. Polecamy: "Klany gwiazd": Beata Ścibakówna, Marta Lipińska, Maja Ostaszewska... Przypominamy, kto jest kim w rodzinie Englertów Dziś oboje nie chcą wracać do czasu, gdy byli parą i sami tworzą szczęśliwe związki. Chociaż wielu zarzucało Dorocie Pomykale, że to właśnie ona rozbiła małżeństwo Jana Englerta z Barbarą Sołtysik, tak aktor nigdy nie zostawił pierwszej żony dla swojej najgłośniejszej kochanki. Zrobił to dopiero dla kobiety, z którą także stanął na ślubnym kobiercu. Resztę artykułu znajdziesz pod materiałem wideo: Jan Englert i Barbara Sołtysik byli małżeństwem 33 lata. Aktor przez dekadę miał oszukiwać pierwszą żonę Jan Englert i Barbara Sołtysik poznali się jeszcze w latach 60. Wchodzący w świat wielkiego show-biznesu aktorzy stanowili zgrany duet nie tylko na deskach teatru, ale też w życiu prywatnym. Zaledwie po roku związku para postanowiła pobrać się w tajemnicy. Chociaż początkowo to Barbara Sołtysik święciła większe sukcesy niż jej mąż, to role szybko się odwróciły. Kobieta poświęciła się wychowywaniu ich trójki dzieci, a Jan Englert zyskał miano gwiazdy polskiego kina i dosyć kochliwego amanta. Aktor dobrze sobie zdawał sprawę ze swojej pozycji w show-biznesie, co rusz miłość wyznawały mu też fanki. Później okazało się, że gwiazdor, chociaż na pozór ma idealne życie małżeńskie, tak w rzeczywistości miewa problemy z dochowaniem wierności. Polecamy: Beata Ścibakówna i Jan Englert w są parą w życiu i na planie W 1979 r. Jan Englert poznał o 13 lat młodszą aktorkę, Dorotę Pomykałę. Oboje brali wówczas udział w zdjęciach do filmu "Ojciec królowej". 23-latka od razu zafascynowała starszego kolegę po fachu. Była nie tylko piękna, ale i mądra. "To jedyna kobieta, z którą nigdy się nie nudzę. Nigdy nie wiem, czym mnie zaskoczy" - powiedział Jan Englert o Dorocie Pomykale cytowany przez magazyn "Rewia". Jan Englert miał zakochać się bez opamiętania, a Dorota Pomykała odwzajemniła jego uczucie. Chemii, jaką widać było miedzy dwójką aktorów nie przeoczyła także kolorowa prasa, która co rusz donosiła o ich sekretnych spotkaniach. Jan Englert mieszkał wówczas z rodziną w Warszawie, ale w każdej wolnej chwili miał odwiedzać Dorotę Pomykałę w jej domu w Krakowie. Młoda aktorka dobrze wiedziała, że jej kochanek ma żonę i dzieci. "Janek był już wtedy żonaty, do tego był ojcem, miał rodzinę, ale... rozum mówił jedno, a serce podpowiadało coś zupełnie innego" - opowiadała magazynowi "Świat i ludzie" osoba z otoczenia aktorów. To był związek pełen wyrzeczeń. Jan Englert zaczął się odsuwać od swojej ówczesnej żony, Barbary Sołtysik. Dorota Pomykała, by mieć czas dla ukochanego, miała odrzucać nawet kolejne propozycje filmowe. Mówi się, że na konkretny ruch aktora czekała aż 10 lat. Jan Englert nie chciał rozwieźć się z żoną dla Doroty Pomykały. Zrobił to ze względu na inną kobietę Jan Englert nie potrafił jednak odejść od żony i w końcu rozstał się ze swoją kochanką. Dorota Pomykała miała zapewniać, że to dzielące ich kilometry zaważyły na ich związku. Niedługo później aktor po 33 latach małżeństwa zdecydował się na rozwód z Barbarą Sołtysik. Po unieważnieniu jego pierwszego małżeństwa, nie rzucił się jednak w ramiona Doroty Pomykały. Jedna z koleżanek aktorki wyznała po latach, że Dorota Pomykała czuła się oszukana i zdradzona. Przez burzliwą relację z Janem Englertem nie potrafiła ponownie zaufać mężczyznom. "Dorota bardzo to przeżyła. Czuła się w pewnym sensie oszukana, bo przez wiele lat była zwodzona. Janek z jednej strony chciał z nią być, a z drugiej nie mógł zostawić rodziny..." - mówił magazynowi "Świat i ludzie" znajomy pary. Jan Englert zostawił byłą żonę dla innej kobiety, również aktorki. Beata Ścibakówna była jedną ze studentek, z którymi aktor prowadził zajęcia. Ich miłość okazała się być już tą na resztę życia. Para pobrała się zaledwie rok po rozwodzie Jana Englerta, w 1995 r., a pięć lat później powitała na świecie swoją córkę, Helenę. Dorota Pomykała pocieszenie po miłosnym zawodzie znalazła natomiast w wirze pracy. Razem ze swoją siostrą otworzyła Studio Aktorskie i Policealną Szkołę Aktorską Art Play, promując tym samym wiele nowych gwiazd. Po latach szczęście odnalazła także w sferze uczuciowej. Dziś Dorota Pomykała, podobnie jak Jan Englert, jest w szczęśliwym związku. Aktorka nie opowiada o tym publicznie, niechętnie też wraca do wydarzeń z przeszłości. Byli kochankowie zostawili swój romans już dawno za sobą, czyniąc go jednym z największych skandali czasów PRL-u. Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z życiem gwiazd, zapraszamy do naszego serwisu ponownie!
Dorota Gałuszka-Granieczny na Fakt24.pl. Sprawdź najnowsze i najciekawsze materiały przygotowane przez redakcję w dziale Dorota Gałuszka-Granieczny. Dołącz, subskrybuj. Bądź na bieżąco!
fot. Adobe Stock Ta historia zaczęła się całkiem banalnie. Wstałam pewnego dnia i spojrzawszy za okno – za którym rozciągała się szara, przysypana śniegiem i zasnuta mgłą panorama Warszawy – zbuntowałam się… Zbuntowałam przeciwko wszystkiemu, co było do tej pory treścią mojego życia – monotonii kolejnych dni, rutynie i wrażeniu samotności, którego doświadczałam będąc wśród ludzi. Chciałam uciec Każdy z nas miewa czasem takie nastroje – swoje „małe tęsknoty, ciche marzenia” – jak w znanej piosence. Chandry, które przychodzą jak niespodziewany ból głowy. Upiłam łyk gorącej kawy i odruchowo sięgnęłam po pilota. Na ekranie, który nagle rozświetlił mój ciemny pokój, pojawiły się palmy kołyszące się na wietrze w promieniach zachodzącego słońca, łodzie z pełnymi żaglami prujące fale błękitnego morza i ławice kolorowych ryb płynące majestatycznie ponad rafami. W głowę wcisnął mi się reklamowy slogan: „Red Sea Riwiera – miejsce, gdzie słońce świeci codziennie i przez cały rok”. – To znak od losu – pomyślałam.. – Do Egiptu? Zwariowałaś? Przecież wiesz, że nigdzie nie mogę się ruszyć – irytował się Andrzej. Gdybym teraz wziął urlop, wszystko by się posypało. Może, jeśli nic się nie wydarzy, to za rok. „Nic się nie wydarzy” – pomyślałam z sarkazmem. Przez dziesięć lat naszego małżeństwa zawsze się coś wydarzało. Mój mąż był po prostu ekstremalnym przykładem odludka i domatora przypiętego do komputera. – Jeśli tego potrzebujesz, jedź sama, albo z Kasią – powiedział w końcu. Ostatnio prawie nie rozmawialiśmy. Mijaliśmy się, pochłonięci własnymi sprawami. Na wspólnych wakacjach nie byliśmy od czasów studenckich. Nawet weekendy spędzaliśmy oddzielnie. Sama nie wiem, dlaczego liczyłam na to, że tym razem się zgodzi… Pojechałam tam sama Do hotelu dotarłam nocą. Po prawie czterech godzinach lotu i dwóch godzinach w autokarze. Byłam tak zmęczona, że natychmiast usnęłam. Obudził mnie promień słońca wpadający przez niedomkniętą okiennicę. Wstałam i wyszłam na taras. Przede mną rozpościerała się błękitna zatoka, skrząca się refleksami wschodzącego właśnie słońca. Ograniczona z obu stron potężnymi brązowo-czerwonymi wzgórzami z szeroką, upstrzoną trzcinowymi parasolami plażą, tworzyła, wraz z przyhotelowym parkiem, perfekcyjną całość. Poczułam nagły przypływ adrenaliny. Zarzuciłam lekkie jedwabne pareo i pobiegłam na śniadanie. – Mam na imię Dżamil. Czy mógłbym w czymś pomóc? – usłyszałam nagle miły męski głos, gdy stojąc w progu, rozglądałam się za stolikiem. Odwróciłam się i zobaczyłam niezwykle przystojnego młodego chłopaka w hotelowym uniformie. – Jestem Ania. Przyjechałam wczoraj i szukam stolika. – Jestem tu właśnie po to, żeby ci w tym pomóc… proszę, idź za mną. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że Dżamil mówi po polsku. – Skąd znasz polski? – spytałam. – Przez trzy lata studiowałem w Łodzi. Znam też rosyjski, czeski i angielski. Dzięki temu mam tu pracę. Opiekuję się turystami z tych krajów. Tu jest pięknie, zobaczysz – powiedział, przysuwając mi krzesło. Poczułam delikatny imbirowy zapach podobny nieco do tego, który wydzielała moja herbata, którą w domu popijałam przed snem. Zapach Orientu – przemknęło mi przez myśl… Tu naprawdę jest pięknie, pomyślałam przymykając oczy. Od 3 lat mam romans Po raz kolejny już siedzę w samolocie lecącym na południe. Zostawiam za sobą szarą część mojego życia. Zdążam po kolejną porcję słońca, beztroski i radości u jego boku. Jestem jak dr Jekyll i Mr. Hyde. Prowadzę podwójne życie, mam podwójną osobowość, ale nie miewam już ani chandr, ani zmiennych nastrojów. Nie buntuję się już i nie spalam. Dawno uciszyłam wyrzuty sumienia. Przeżywam na przemian okresy snu i jawy. I tak jest mi dobrze. Nie chcę myśleć o przebudzeniu, choć wiem, że kiedyś ono nastąpi. Czytaj także:Mój partner ma 38 lat, jego nowa kochanka 20. Nie pozwolę mu odejść, mamy dziecko!Chciałam usunąć ciążę. Miałam 43 lata, co ludzie powiedzą?! A jak urodzi się chore?Kłamię, że jestem bogata, ale moi rodzice żałują mi 15 zł na bluzkę. Mam znaleźć sponsora?Mój mąż mnie zdradza?! Tak twierdzi moja sąsiadka, ale prawda okazała się innaByłam alkoholiczką, wylądowałam na dnie. Gdy wytrzeźwiałam, zaczęło się psuć moje małżeństwo
Data wydania: 2003. Anglia, XIX wiek. Annis była szczęśliwą beztroską siedemnastolatką, gdy nagle została sierotą. Bezradna i osamotniona popełniła błąd. Wyszła za mąż z rozsądku za dużo starszego mężczyznę. Obiecywał, że się nią zaopiekuje, a okazał się tyranem. Gdy zmarł, Annis była cieniem dawnej, wesołej
Dzień dobry... Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało. Ania Ślusarczyk (aniaslu) Zaloguj Zarejestruj Dzisiaj Dzień Ojca i z tej okazji zapraszam cię do wysłuchania rozmowy, której bohaterem jest Patrick Ney. Psycholog, doradca rodzicielski, tata dwóch córeczek, urodzony w Anglii, co w tej historii ma również znaczenie ;) Posłuchaj rozmowy Natomiast o 17:00 zapraszam Cię na live z Agnieszką Hyży - porozmawiamy o rodzicielstwie, macierzyństwie i oczywiście o ojcostwie. O tym co robić z "dobrymi radami". Dołącz reklama Starter tematu aniaslu Rozpoczęty 18 Sierpień 2014 aniaslu Administratorka czyli ja tu rządzę ;) #1 Historia, którą ostatnio usłyszałam podobno wcale nie jest rzadkością, ale zacznijmy od początku. Wyobraź sobie, że jesteś w związku już X lat. Macie dziecko, układa Wam się nieźle, w każdym razie tak ci się wydaje i nagle przychodzi Twój mąż i oświadcza, że zasadniczo to on teraz chce być z inną panią, ale przemyślał sytuację i dla dobra dziecka postanowił, że on będzie spędzać w domu dzień, a nocą, kiedy dziecko zaśnie wyjdzie do tej pani. Ponadto czasem będzie spał z Tobą w łóżku żeby dziecko czuło się komfortowo. Dodatkowo liczy na wspólne obiady, śniadania i uważa, ze to fantastyczny pomysł, bo przecież dziecko spokojnie będzie się rozwijać, sprawy rozwodowe są kosztowne i się ciągną a ty nie zostaniesz porzuconą matką. Wszyscy powinni być szczęśliwi. Brzmi, jak idiotyczny żart, ale to prawda. I co ty na to? Czy zmienia się nam obyczajowość? Jak na takie coś zareagować? Ostatnia edycja: 18 Sierpień 2014 reklama #21 Czego facet szuka u rozrywki,w domu są obowiązki,czasami człowiek nie ma czasu zjeść spokojnie,bo tyle spraw do ogarnięcia,a u "laluni" jest luzik,mozna sie oderwac od rzeczywistości...ale wszystko jest do czasu,dreszczyk emocji jest poki trzeba sie ukrywać ,kombinować,a jak juz sie wyda to i z kochanką zaczyna sie szare zycie,bo jak to mówią "wszystko co jest nowe ,tez zrobi sie kiedys stare" i czar kochanki pryska jak bańka mydlana.. Pozdrawiam reklama #22 Potrafię zrozumieć znudzenie partnerem, ale takie rozwiązanie jest mocno naciągane. Co z małżonką? A może ona woli rozstać się z tym pożal się Boże mężem i także ułożyć sobie życie na nowo? A dziecko? Że niby niczego się nie domyśli? Mówię stanowczo nie takiej kombinacji. Czy to w ogóle może wypalić? Szczerze, to wolałabym pozostać sama z dzieckiem niż żyć w takiej chorej fikcji. #23 Jak dla mnie historia trochę na wyrost i nieco przerysowana a jeżeli się mylę to dla mnie bardzo niedorzeczna. Ok plus dla faceta za szczerość, ale jak dla mnie cała ta sytuacja nie do przyjęcia. Lepiej się rozstać niż żyć razem w takim zakłamaniu..a co dobra dziecka..hmmm dzieci wyczuwają pewne rzeczy..wiec... #24 Czego facet szuka u rozrywki,w domu są obowiązki,czasami człowiek nie ma czasu zjeść spokojnie,bo tyle spraw do ogarnięcia,a u "laluni" jest luzik,mozna sie oderwac od rzeczywistości...ale wszystko jest do czasu,dreszczyk emocji jest poki trzeba sie ukrywać ,kombinować,a jak juz sie wyda to i z kochanką zaczyna sie szare zycie,bo jak to mówią "wszystko co jest nowe ,tez zrobi sie kiedys stare" i czar kochanki pryska jak bańka mydlana.. Pozdrawiam bardzo dobrze napisane ogólnie to brak słów!!! #25 podejrzewam że niejeden facet wpadnie na taki pomysł ale dla mnie kobieta która na to się zgodzi nie ma własnego honoru i widocznie jest ślepa że idzie na taki układ #26 czytam pierwszy wpis, czytam i tak sobie myślę że tylko facet mógłby wpaść na coś takiego... odwróćmy sytuację: kochanie, wiesz po ślubie tyle już lat jesteśmy, przestało mi wystarczać to że "jesteś i już" potrzebuje dreszczyku emocji/zrozumienia/wsparcia/oderwania się od garów i pieluch więc zajmij się dziś dzieciem, wykąp, nakarm, bajkę przeczytaj a ja sobie do kochanka skoczę. Ale spokojnie nie przejmuj się na śniadanie wrócę także omlet z dwóch jajeczek z szyneczką spokojnie możesz tak na wstawić. I zobacz jak cudownie, ja ci głowy nie susze swoimi problemami, nie marudzę o grę wstępną, możesz sobie spokojnie po położeniu dziecia spać piwko wypić, meczyk obejrzeć, po jajcach się podrapać. No i nie martw się kochany bo w co drugą środę miesiąca będę spała z tobą. I zobacz jak będziemy sobie żyć szczęśliwie, dziecie szczęśliwe bo odstresowaną mamusię będzie miało, ty szczęśliwy bo żona zrzędzić przestanie. Układ idealny, czyż nie? nosz kurna... gość17 Gość #27 Dokładnie. Co za ojciec proponuje coś takiego wiedząc, że dziecko dorasta i może obudzić się z lękiem w nocy i nie mieć oparcia w ojcu i zastanawiać się, gdzie Tata poiszedł. Pomijam już wszelkie wzorce, atmosfere, która wpływa na osobowosc dziecka. Po pewnym czasie dowie sie, ze to tylko fikcja a jego obraz pieknej rodzinnej wiezi prysnie, gdy uswiadomi sobie jaka to była gra- przez tyle lat. " A Ty nie bedziesz samotnie wychowującą matką"- nawet po rozstaniu malzonków takich matek nie powinno być, rozwód nie zwalnia z ojca z wychowywania dziecka, z towarzyszenia mu w życiu. Czy lepszy jest taki układ dla dziecka jak zaproponowano- NIE. Nie można wychowywać opierając się na kłamstwie, nie można uczyć miłości klamiąc i pokazując fałszywą miłość. Nawet jeśli jest samotny rodzic stara się On nawiązac taka wiez by pokazać, co to znaczy kochać. Tutaj dziecko nie oitrzymuje tej szansy- nie nauczy sie prawdziwej milosci bop w domu rodzinnym jest zakłaamanie i obojętność. Albo rozstać się w odpowiednim czasie i minimalizując ból dziecka, albo zastanowić czy ten chwilowy rozmans nie zepsuje czegoś o wiele bardziej cennego- co ma fundamenty i prawo, by istnieć. Osobiscie, gdyby maz mi cos takiego powiedzial potraktowałabym to jako podwójny cios niż jakby odszedł. Zapewne sam otrzymałby plaskacza. Współczuje kobietom ( bo mysle, ze takie istnieja), które mają niskie poczucie wartosci, które nie znaja zycia poza swoim mezem i tak boja sie zmiany i tego, ze sobie nie poradza, tak sa jednoczesnie uzaleznione od tej osoby, że sie godzą. Godzą ze strachu a nie wygody. Pozdrawiam Szczerość? No może to i szczerość. Jednak szkoda, że zabrakło szczerości wobec świata. Dla żony sytuacja koszmarna, a że jeszcze wymyślił spanie w jednym łózku, to już niewiarygodna beczelność - zgadzam się tu z kasia-matiy. Co za dzieciak będzie na tyle głupi, że nie zauważy, jak kochający ojczulek się wymyka? Czułości też udawać się nie da. A ciekawe swoją drogą, jak długo kochanka to wytrzyma - takie zawieszenie w powietrzu? Oj, dobrze wymyślił, w ten sposób obie są na jego usługi. #28 Jak dla mnie rozwiązanie sprawy jest proste - pójść do prawnika, złożyć pozew o rozwód i cieszyć się życiem bez takiego "męża" #29 Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić takiej sytuacji,ale jak to mówią zycie potrafi pisać rózne scenariusze Nie wiemy nic o tej kobiecie,ale wydaje mi sie że żadna kobieta która ma poczucie własnej wartości nie zgodziła by sie na taki układ,jest to chora sytuacja..ja bym takiego "Gogusia" pogoniła lotem,to nie jest człowiek do zycia ,bo on jest bez żadnych wartości egoistą taki Piotruś Pan.. reklama #30 Coraz czesciej spotykam się z tego typu histriami, za każdym razem zadaje sobie pytanie gdzie te wartosci ktore mielismy wpajane w dziecinstwie, ludzie stali sie bardzo wygodni, zamiast walczyc o swoje szczescie, wola szukac.. osobiscie znam pare w ukladzie maz, kochanka , żona. Podzial jest taki, że maz zyje z zona od poniedziałku do srody, z kochnką od czwartu do soboty a niedziela jest dla niego. Maż ma dwoje dzieci z zona i jedno dziecko z kochanką, niejednokrotnie żona opiekuje sie dzieckiem kochanki i odwrotnie. Wakacje maz ma dwa razy jeden tydzien z zona jeden tydzien z kochanka. Żona ma przywilej, że mieszka w domu a kochanka na wyjnamowanym mieszkaniu. Ludzie na poziomie. sympatyczni. zapytani kiedys dlaczego tak zyją maz odpowiedział, że dzieki temu są szczęśliwi, że mają czas odpocząc od siebie, pojawia się nutka rywalizacji między kobietami. która lepsza, więc kazda daje z siebie 200% !! Kobiety milczały !! Odniosłam wrażenie, że ndchodzą do nas zwyczaje krajów w ktorych kobieta rodzi się po to aby słyzyc męzczyznie a kobiety swiadomie się na to zgadzają ! Kompletnie nie mam pojecia i nie umiem znalesc wytlumaczenia dlaczego tak się dzieje. do niedawna sama sprawa rozwodu była nie do przyjecia a teraz stała sie czym na porzadku dziennym. Dzeciom rozstanie tłumaczy się innym pogladem na życie, ale czy oni kiedykolwiek starali sie spojrzeć na świat w ten sam sposob ?
Podwójne życie Angeliki Odc.3 częśc 3_arc. Telcie. 10:15. Życie Buddy CZĘŚĆ 3. Sasana.pl. 13:40. mój mały kucyk przyjaźń to magia Sezon 4 Odcinek 1,2,3
fot. Adobe Stock Mój mąż przygląda się w milczeniu, jak skrupulatnie składam koszulki, swetry i skarpety… – Chyba się kiedyś skuszę i też z tobą pojadę – odzywa się nagle. – Jak ci się przyglądam, jaka jesteś pełna euforii i oczekiwania, to aż ci zazdroszczę. – Ale przecież ty nie umiesz jeździć na nartach! I zawsze twierdziłeś, że szkoda na to pieniędzy – prostuję się znad torby, do której usiłuję wcisnąć kolejny gruby sweter. – Cholera jasna, nic mi się nie mieści! – Daj, pomogę – Jurek wstaje i podchodzi do wersalki. – Zawsze tego nawpychasz, nawpychasz… W harcerstwie nie byłaś, to nie wiesz, jak pakować. Wywalaj wszystko, chowamy od nowa – ordynuje. – A co do nart, to sama mówiłaś, że na naukę nigdy nie jest za późno. – Dalej tak uważam. Po prostu się dziwię, że tak nagle nabrałeś ochoty – mówię, ale czuję, jak mi się robi gorąco ze strachu… Bo co będzie, jeśli mąż zechce jechać ze mną w góry?… Dotąd to była jedyna rzecz, której nie mogliśmy robić razem. Poza tym świetnie się rozumiemy, oboje kochamy kino, lubimy czytać, uwielbiamy zwierzaki. Ale na narty Jurek nigdy nie dał się namówić, choć tyle raz prosiłam. Raz tylko zgodził się pojechać ze mną w góry. Ja zjeżdżałam, a on spacerował i mówił, że do nart go w ogóle nie ciągnie. Muszę jednak przyznać, że nigdy nie oponował, gdy ja chciałam jechać. Nie zabraniał mi, nie krzywił się. Wkrótce stało się tradycją, że zimowy urlop spędzamy osobno. Ja na stoku, Jurek kilkaset kilometrów ode mnie, zwykle po prostu w mieście. Zimowy ukochany Tylko my zjawiliśmy się tam bez rodziny. Kochany jest. A ja go zdradziłam. Nie wiem dlaczego, nie do końca wiem po co… Pierwszy raz Artura spotkałam 5 lat temu. Też przyjechał sam, z nastawieniem typowo narciarskim. Nie interesowały go zabawy ani piwne biesiady, nie zwiedzał okolic. Podobnie jak ja, całe dnie spędzał na stoku. Pewnego dnia przysiadł się do mnie podczas kolacji. – Podziwiam panią – zagaił. – Chyba pierwszy raz widzę kobietę tak oddaną narciarstwu. I tak znakomicie jeżdżącą. – To stereotypy, że tylko mężczyźni potrafią szusować – odparłam. – Ja mam to we krwi. Ciągle mi mało. I już pierwszego dnia po przyjeździe się martwię, że będę musiała wyjechać. – To tak jak ja! – roześmiał się. – Ale pani tak sama? A mąż? Nie towarzyszy pani? – wskazał widelcem na moją obrączkę. – On nie lubi nart, chociaż we wszystkich pozostałych dziedzinach życia świetnie się dogadujemy. A pana żona? – Ona w ogóle nie lubi sportów – skrzywił się mężczyzna. – I, niestety, nie we wszystkim dobrze się dogadujemy. Po kolacji zamówiliśmy grzane piwo i rozmawialiśmy chyba z godzinę. Głównie o nartach, lecz także o naszych partnerach. Przeszliśmy na ty, ale, co ciekawe, niewiele mówiliśmy o sobie. Następnego dnia spotkałam go w kolejce do wyciągu. Przyjechał pierwszy, i gdy ja się pojawiłam, pomachał do mnie ręką, wołając: – No, wreszcie jesteś! Chodź, zająłem ci kolejkę, pospiesz się. Uśmiechnęłam się do Artura z wdzięcznością, bo dzięki niemu zaoszczędziłam co najmniej pół godziny! Na stok wjeżdżaliśmy razem i razem potem zjeżdżaliśmy. Na deskach trzymał się naprawdę świetnie. Zakręty brał pewnie, szybko i z fantazją. Ściganie się z nim było dla mnie autentycznym wyzwaniem i przyjemnością. – A może jutro pojedziemy na trudniejszą trasę? – odważyłam się zaproponować, gdy po raz kolejny spotkaliśmy się na dole. – Jestem zbyt rozsądna, żeby odważyć się jeździć samej, ale wiem, że dam radę. Z tobą będzie raźniej. – Pewnie, że dasz radę, Iwonko! – ucieszył się Artur. – To znakomity pomysł. Umówiliśmy się, że od razu z samego rana pojedziemy w drugim kierunku, na trasę, która jest dość poważnym wyzwaniem. Cieszyłam się, bo wreszcie bez obaw mogłam spróbować tam swoich sił. Co tu dużo mówić – samotne wyjazdy w góry nie zawsze są przyjemne, lepiej mieć przy sobie przyjazną duszę. Daliśmy się ponieść emocjom, magii chwili. Następnego dnia po nartach byliśmy padnięci. Dla takiego mieszczucha jak ja to jednak duży wysiłek, Artur też przyznał, że się zmęczył. Odpoczywaliśmy znowu przy grzańcu. Akurat to była sobota i w restauracji w schronisku zebrała się spora grupka ludzi. W pewnym momencie rozbawieni poprosili kelnera, żeby puścił głośniej muzykę. Wszyscy chcieli tańczyć, zrobił się straszny hałas. Zaczęliśmy się nawzajem przekrzykiwać i wreszcie Artur zaproponował: – Wiesz co, chodźmy do pokoju. Weźmy sobie po grzańcu i posiedźmy w ciszy… Ja mam pokój z balkonem, możemy wziąć kurtki i popatrzeć na gwiazdy. Nie ma chmur, widok może być piękny. Był… W ogóle było pięknie. Dobrze się czułam przy Arturze. Mogłam milczeć i to mnie nie krępowało; mogłam mu wszystko powiedzieć i w ogóle nie miałam oporów, że zwierzam się obcemu facetowi. Najwyraźniej Artur czuł to samo, bo w pewnym momencie powiedział: – Dobrze się z tobą czuję, Iwonko. Moja żona zawsze coś mówi, mówi i właściwie w ogóle nie dba o to, czy jej słucham, i czy interesuje mnie to, o czym nawija. A z tobą się fajnie milczy. Właściwie nie pamiętam, jak to się stało. Może wypiłam za dużo grzańca? Może to zasługa gwiazd migoczących na zimowym niebie… Tamtej nocy nie przespaliśmy ani minuty. Kochaliśmy się, jakby świat miał się skończyć. A co ciekawe, rano wcale nie czułam się z tym źle. To znaczy, choć miałam ogromne wyrzuty sumienia wobec Jurka, to nie wstydziłam się Artura. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłam – powiedziałam mu otwarcie przy śniadaniu. – Było mi z tobą świetnie, ale wcale tego nie chcę. Kocham męża i nie mam zamiaru go krzywdzić. A przygodne romanse nie są w moim stylu. – Ja też dziwnie się z tym czuję – odparł. – Patrycję, chociaż często się kłócimy, bardzo szanuję, nie chcę jej zdradzać. – To nie wracajmy do tego, Okej? – zaproponowałam. – Ani w rozmowie, ani… No wiesz. Raz się zdarzyło, wystarczy. Artur zgodził się ze mną i wybraliśmy się na stok. Właściwie to było dziwne. Ja naprawdę nigdy w życiu nie zdradziłam Jurka; a tak w ogóle mąż był moim drugim mężczyzną. Nie jestem typem flirciary, więc powinnam się strasznie wstydzić i unikać Artura. A jednak fakt, że się z nim przespałam, w ogóle nie wpłynął na nasze wzajemne relacje. Poza tym – co chyba jeszcze dziwniejsze – do końca pobytu już nigdy tego nie zrobiliśmy, mimo że prawie każdą chwilę spędzaliśmy razem. Gdy miałam wyjeżdżać, nie wymieniliśmy się ani numerami telefonów, ani adresami. Przecież nie mieliśmy zamiaru kontynuować naszej znajomości. Miło spędziliśmy razem czas – i tyle. Czy miałam wyrzuty sumienia, gdy w domu Jurek mnie przytulił, mówiąc, jak się stęsknił? Miałam, i to ogromne! A jednocześnie czułam, że kocham swojego męża jak nigdy, że nie wyobrażam sobie życia bez niego. Jakby ta zdrada scementowała nasz związek. Gdy rok później znowu wybierałam się na narty, namawiałam Jurka, żeby mi towarzyszył. Oczywiście nie chciał, więc pojechałam sama. Do tego samego schroniska co zawsze, bo wszystko już tam znałam, sprawdziłam, no i miałam zniżkę jako stała klientka. Zastanawiałam się, czy Artur też będzie, choć bez emocji. Był. I znowu razem jeździliśmy. I znowu się kochaliśmy… Raz. I znowu rozstaliśmy się bez sentymentów i bez umawiania się na żadną korespondencję. I co teraz? Czy umiem aż tak kłamać? Ten nasz związek, którego nie ma, trwa od pięciu lat. Spotykamy się każdej zimy, chociaż nie ustalamy, kto kiedy przyjedzie. Ja staram się wybierać taki termin, kiedy nie wypadają żadne ferie, żeby nie było tłoku. Może Artur też się kieruje takim kluczem? W każdym razie, gdy przyjeżdżam do schroniska, to on albo już tam jest, albo zjawia się dzień, dwa dni później. Przeznaczenie? Nie wiem. Jednak teraz Jurek zapowiedział, że za rok może wybierze się ze mną. Co mam zrobić? Jestem pewna, że jeśli przyjadę z nim, to Artur zachowa się jak trzeba, nie wyda nas. Tylko czy ja potrafię powstrzymać strach? Czy będę umiała ukryć przed Jurkiem, że to jest facet, z którym go zdradziłam? Czy umiem tak kłamać? Siedzę już w pociągu, zostawiłam za sobą peron i męża. Zastanawiam się. Chyba porozmawiam z Arturem, powiem mu, że już tak nie chcę. Albo po prostu w przyszłym roku pojadę do innego schroniska. A jeśli Arturowi wpadnie do głowy taki sam pomysł? Przecież wcale nie musimy się umawiać, żeby się spotkać, więc takie ryzyko istnieje! Los nam sprzyja… Więcej prawdziwych historii:„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”„Mój mąż latami ukrywał swój majątek. Gdy prawda wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego własność”„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Wolę, by mój mąż ode mnie odszedł, bo nie chcę zmarnować mu życia”„Mój mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł na miesiąc. Nie mam nawet za co kupić kurtki na zimę”
Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Mel Columcille Gerard Gibson Peekskill) – , Życiorys. Gibson jest obywatelem amerykańskim i irlandzkim, ale większość dzieciństwa i młodości spędził w Australii. Ojciec Mela, Hutton Gibson, podjął decyzję o przeprowadzeniu się wraz z całą rodziną do Australii ze Stanów Zjednoczonych w 1968

Trzy tygodnie temu zaznaczyłam sobie tę historię jako niezwykle efektywną metodę wypalania sobie dziury w mózgu. Nie sądziłam, że do niej wrócę, ale przypadkiem zerknęłam na to jeszcze raz i… znowu mnie ścięło. “Miałam męża i kochanka, czy zasługuję na karę?” – zapowiadało się dość banalnie, a sensacyjnych zwrotów akcji tyle, że łoch… Ten zacny artykuł pojawił się 12 marca w Daily Mail. Nagłówek – “Miałam męża i kochanka” – wraz z informacją, że rady udziela znana dziennikarka, Bel Mooney nie obiecywała mi wiele, bo zwyczajnie nie wiedziałam kto to jest. Przeczytałam jedną, na więcej nie mam odwagi. Laska leci z grubą ściemą przez tysiąclecia. Nie znam, nie wiem, czy ludzie naprawdę tam piszą, czy to jedna z tych klasycznych rubryczek z “pytaniami do eksperta”, który i odpowiedzi i pytania załatwia we własnym zakresie. Podmiot liryczny dziesięć lat temu wdał się w romans z cudownym mężczyzną, dla którego porzuciła męża. Rodzina i dzieci poszły równym frontem, wszyscy za karę zerwali z nią kontakt. Wytrzymała tak pięć lat, po czym skapitulowała i zdecydowała się wrócić do męża, żeby odzyskać kontakt z dziećmi. Bez kochanka wytrzymała rok – nadal za nim tęskniła i chciała z nim być, ale wiedziała, że on nie zechce być jej kochankiem, a rodzina nie zaakceptuje jej wyboru. Skłamała więc, że rozstała się z mężem i przez cztery kolejne lata szła na kompromis, prowadząc podwójne życie: z ukochanym i z gościem, który jest tak cudowny i nieziemsko wspaniały, że albo: a) zachęcał rodzinę i dzieci do odcięcia się od niej z jasnym ultimatum, że to wszystko będzie obowiązywać dopóty, dopóki do niego nie wróci… b) nie zachęcał ich do niczego, ale odpowiadał mu ten stan rzeczy, c) w ogóle nie zauważył, co się dzieje. Nie powiedziała kochankowi o swojej rodzince z piekła rodem, pozwoliła mu wierzyć, że okłamywała go, bo tak było jej najwygodniej. Dowiedział się, że nadal jest z mężem. Wściekł się, życzył jej śmierci, zablokował jej wszystkie możliwe kontakty do siebie – uznała, że postąpił słusznie. Poczucie winy obudziło się w niej jakoś tak równo z rozstaniem z kochankiem, bo nie wspomina by miała problemy z funkcjonowaniem związane z krzywdą jaką wyrządzała – najpierw mężowi, którego zdradzała zanim odeszła… – potem kochankowi, od którego odeszła, choć nadal go kochała… – i mężowi, do którego wróciła, choć nie kochała… – a na koniec kochankowi, któremu wmawiała, że nie jest z mężem… – i mężowi, który sądził, że do niego wróciła… Dopiero jak straciła kochanka, zaczęła czuć ból nie do zniesienia i zrozumiała, że ma trudności z wybaczeniem sobie tego, co zrobiła. Chciałaby zostać ukarana za swoje niegodziwości, sama siebie nie poznaje i nie może się pogodzić z tym, jak bardzo skrzywdziła człowieka, który na to nie zasługiwał. Nazywa się inteligentną 59-latką. Najpierw miałam męża… potem byłam z innym mężczyzną… i wróciłam do męża… potem miałam męża i kochanka… a na koniec straciłam kochanka, ale zostały mi CUDOWNE dzieci, i rodzina, funta kłaków nie warta. No dobra dobra, zdrady zdradami, ale w TAKIM kontekście stają się problemem trzecioplanowym. Co to za “rodzina”? Co to za “dzieci”, które terroryzują matkę i szantażem wymuszają na niej preferowany przez nie styl życia? No jasne, że zaakceptowanie rozstania rodziców nie jest łatwe. Że bezradne patrzenie na to, jak porzucony znienacka ojciec cierpi, podczas gdy szczęśliwa matka układa sobie życie na nowo (o ile tak to wyglądało). Ale zerwać wszelkie kontakty z matką za karę, że odeszła od ojca i dać jej jasno do zrozumienia, że odzyska te kontakty skoro tylko wróci do ojca? I trwać w tym przez PIĘĆ LAT?! I dotrzymać słowa… Co to są za ludzie w ogóle? Można nie pochwalać, mieć za złe, wyrazić swój żal… ale żeby stawiać ultimatum? Co trzeba mieć we łbie, żeby członkowi rodziny, niby kochanej osobie wybierać partnera i szantażem, terroryzmem właściwie egzekwować swoje żądania? Przecież nic dobrego. Żadną miarą nic dobrego. A ten mąż… co on właściwie robił – opłakiwał jej nieobecność przez pięć lat? Czekał na nią? Próbował odzyskać? Zdecydował się jej wybaczyć, kiedy wróciła? Nic o nim konkretnie nie wspomina, ani że tęsknił, ani że jest wspaniałym mężem, ani że był… – bo ma to gdzieś, czy… nie był? Gdzie poczucie winy związane z tym, że on cierpiał, kiedy odeszła? Gdzie obawa, że może i teraz będzie cierpiał, jeśli się dowie o zdradach? No już bez przesady: nie trzeba człowieka kochać, lubić ani nawet szanować, żeby się liczyć z jego życiem. Ona niespecjalnie liczy się z nim… dzieci kompletnie nie liczą się z nią… jakie są w takim układzie szanse na to, że ten cudowny ojciec dorosłych dzieci liczy się z kimkolwiek poza sobą? Kto te rozwydrzone bachory wychował na socjopatów? Czy ten stan “miałam męża i kochanka” w ogóle zaistniał? Była z mężem, czy tylko stwarzała pozory bycia z mężem? Odpowiedź eksperta też sroce spod ogona nie wypadła. Potężny kaliber. Intryguje ją wspomnienie o pragnieniu kary za to wszystko, bo ludzie nie przepadają za bezkarnymi grzesznikami. Gloryfikuje… tabu – bez których jej zdaniem grozi nam upadek cywilizacji. Skłamałabym twierdząc, że nadążam za drugim akapitem. Odłożyliśmy religię na bok… zwróciliśmy uwagę na to, że ludzie lubią osądzać, choć nie przepadają za narzucanymi ograniczeniami… i że współcześni błądzą, postrzegając osądzanie innych za gorsze od siedmiu grzechów głównych razem wziętych, bo starożytni mieli rację, kiedy tworzyli definicje niecnych postępków. Starożytnych cywilizacji było kilka, a definicje grzechów i niegodziwości miewały całkiem odjechane nawet na tle innych, współczesnych sobie cywilizacji. Ewidentnie NIE odłożyliśmy religii na bok, skoro brniemy w motyw X przykazań i grzechów głównych (które ledwo się łapią na starożytny koncept, bo zaczęły się pojawiać w opracowaniach religijnych w ciągu kilkudziesięciu lat przed upadkiem Cesarstwa Rzymskiego). No ale mniejsza o pierdoły, chodzi przecież o konkretną, głębszą myśl, podkreśloną nieco zbyt zamaszyście w ramach zwiększania mocy oddziaływania tejże. A nie odkładając religii na bok: ktokolwiek twierdzi, że osądzanie innych jest gorsze od siedmiu grzechów głównych… nie myli się aż tak bardzo. Kto osądza jest pyszny, a pycha to najcięższy grzech. Wyciąga też łapę po to, co boskie, bo osądzanie Bóg zarezerwował dla siebie – zatem jest też chciwy i gniewny. Całe podium zgarnięte, a do tego spore szanse złamania czterech przykazań (I, VII, VIII, X) Pisze, że została już ukarana, skoro tapla się w poczuciu winy, które jak najbardziej powinna czuć. Z tym można by się zgodzić, ale w kolejnym zdaniu wyjeżdża armata. Daje jej do zrozumienia, że dzieci i rodzina, zrywając z nią kontakty i żądając powrotu do męża nie zrobiły nic złego, a co za tym idzie nie ma prawa czuć się tym zraniona ani skrzywdzona, bo to taka naturalna kolej rzeczy: ludzie tak postępują, powinna mieć tego świadomość i sama się na to zdecydowała odchodząc. Czyli… w momencie kiedy odeszła od męża, którego (już?, potencjalnie nigdy) nie kochała, żeby związać się z mężczyzną, którego pokochała… postąpiła źle, bo powinna trwać u jego boku do grobowej deski, skoro rodzina i małżonek tak sobie życzą? To pochwała zdrady czy przepisik na samobójstwo? Rozpływa się nad domniemanymi przymiotami jej męża i nie rozumie, jakim cudem znalazła w sobie dość siły na to, by przez cztery lata okłamywać wszystkich dookoła. Czyż to nie jest przypadkiem jedyny dostępny kompromis? Skoro nie mogła od niego po prostu odejść i być z mężczyzną, którego kochała, nie tracąc kontaktu z rodziną i dziećmi, to co miała robić? Cierpieć z tęsknoty za tym, którego kocha? Czy zapomnieć o nim i skupić się na braku miłości do tego, z którym “powinna” spędzić resztę życia? Przecież to też byłoby życie w kłamstwie: udając, że wszystko jest w porządku, że go kocha i jest z nim szczęśliwa też byłaby dwulicowa. Co jej zostało? Kapitulacja i samobójstwo albo kombinowanie i szukanie kompromisów. Przecież ten jej wybór, w tak beznadziejnie absurdalnych okolicznościach niósł ze sobą najniższą dostępną dawkę obłudy na jaką miała szansę. Te rozwydrzone bachory, które nie miały skrupułów, by ją olać i wymuszać od niej powrót do męża, prawdopodobnie odcinając ją też od kontaktu z wnukami zasługiwały na dokładnie to samo, co od nich dostała: czyli na oświadczenie, że ona również nie ma ochoty na żadne kontakty z nimi, skoro nie obchodzą ich jej uczucia. Cudowny ukochany albo nie dbał o to, że nie umie się na to zdobyć, albo uważał się za istotniejszego od jej terroryzującej rodzinki – bo przez pięć lat raczej nie przeoczył, że miała rodzinę, która zerwała z nią kontakt i że cierpi z tego powodu. Jakie warunki takie kompromisy. Chciała mieć kontakt z rodziną, chciała Misiaka… cóż innego mogła wymyślić? Starożytne rozwiązywały takie problemy szybką transformacją z nieszczęśliwej żony w wesołą, niezależną wdówkę, ale rozwój toksykologii znacznie ograniczył kreatywność na tym polu. Dalej mamy już chyba do czynienia z jakąś projekcją, bo udzielająca rady zaczyna pisać gorący romans, który nijak nie wynika z treści pytania. Miałam męża i kochanka i byłam tym stanem ciężko zachwycona to jednak nie to samo, co miałam męża i kochanka, choć bardzo chciałam móc być tylko z jednym z nich. Ekspertka wyraża zrozumienie dla niezwykłej siły namiętności, która przyciągała ją do kochanka i chciwości, która sprawiła, że zapragnęła mieć ich obu. Snuje wizję o ekscytującym napięciu i źródle emocji, jakim było dla naszej bohaterki miotanie się między statecznym i dającym poczucie bezpieczeństwa mężu a dzikim ogniu lędźwi, jaki budził w niej kochanek – a wszystko to w ramach ucieczki przed nieuchronną starością. Miałam męża i kochanka… cóż za wspaniały układ! Może troszkę popłynęłam z tym tłumaczeniem, ale przecież dokładnie o to chodzi: nie zważając na nic piszemy gorący romans. Jaki lęk przed starością? 59 lat to miała w momencie, kiedy sprawa się rypła. Bo “kochanka”, który pierwotnie i docelowo wcale nie miał być kochankiem, tylko jej partnerem życiowym poznała mając lat 49 lub mniej. Już wtedy zaczęła uciekać przed starością? Niespożyte siły witalne tego gościa powinni rozsławiać mistrele… Przecież to nie był żaden gorący romans, tylko 9-letni związek. 10 lat była w gościu zakochana i chciała z nim być, nadal by chciała. To nie brzmi jak żądza adrenalinki tylko chęć zmiany czegoś w życiu i szukanie szczęścia tam, gdzie ono przynajmniej wydaje się być – zamiast czekać, aż się pojawi tam, gdzie go na pewno nie ma. Ooo… a’propos projekcji. Voila! Sama zdradzała – chyba na tej zasadzie, którą chwilę wcześniej opisała – więc wie, jak to jest. Ach, jakże cudownie mi było, kiedy to JA miałam męża i kochanka… A dokładniej: wie jak to było z nią. No a skoro wie, co sama robiła i jak się z tym czuła, to może łaskawie zdjąć z jej barków ciężar bezlitosnych i negatywnych podsumowań, jakimi uraczą naszą bohaterkę czytelnicy. Nie zdejmuje, nakłada jej własny – kompletnie ignorując fakt, że sytuacje nie są analogiczne. Czuj się winna, czuj się grzeszna. Myśl o tym, jak bardzo skrzywdziłaś swojego niewinnego męża i o tym, jak bardzo jesteś nieszczęśliwa w związku z tym, że straciłaś ukochanego. Czy można sobie wybaczyć? Jezus uratował kobietę, która miała zostać ukamienowana mówiąc, że tylko ktoś kto nigdy nie zgrzeszył ma prawo rzucić pierwszy kamień. Potem powiedział jej “Idź i nie grzesz więcej“. Taki morał dla osądzających i osądzonych. Nie mówi “idź i wybacz sobie“. Bo możliwe, że nigdy sobie nie wybaczysz. Aleśmy odłożyli religię na bok, łohohoho. W tym fragmencie Biblii nie chodzi ani o kobietę ani o jej grzechy, ani nawet o osądzanie. To próba doprowadzenia do śmierci Jezusa, który miał ją osądzić – z osądzaniem jej nikt tam nie miał najmniejszego problemu. Jezus mógł ją osądzić, był do tego upoważniony. Zgodnie z prawem mojżeszowym “zasługiwała” na śmierć. Zgodnie z wiedzą faryzeuszy, Jezus był żydowskim prorokiem. Zgodnie z obowiązującym na tych terenach prawem rzymskim tylko rzymskie władze mogły wydawać wyroki śmierci. Chytry plan był taki, że Jezus albo – jako żydowski prorok wyda wyrok zgodny z prawem mojżeszowym, ale sprzeczny z rzymskim, skazując się jednocześnie na śmierć, albo – jako gość, który chce przeżyć, nie wyda wyroku zgodnego z prawem mojżeszowym i straci wyznawców, z których większość była Żydami i przestrzegania prawa mojżeszowego od niego oczekiwała. No i Jezus teoretycznie wydał wyrok zgodny z prawem mojżeszowym – bo w domyśle niby mogli ją ukamienować – ale postawił warunek, przez który faktycznie nie mogli jej ukamienować, w związku z czym formalnie nie skazał jej na śmierć, nie złamał rzymskiego prawa i sam się za to na karę śmierci nie kwalifikował. On jej nie uratował. Śmierć jej nie groziła. Prawo rzymskie nie przewidywało kary śmierci za cudzołóstwo. Gdyby mąż przyłapał ją in flagranti i w szale zazdrości zabił, to może nie groziłaby mu kara za morderstwo, ale realnie to miał prawo do natychmiastowego rozwodu i zatrzymania posagu w ramach rekompensaty za straty moralne. W tamtym momencie ratował tylko siebie, ona jest w tym wszystkim bardzo mało istotna… O ile w ogóle jest winna: przyprowadzili laskę, twierdzą, że cudzołożyła i sugerują, że ją na tym przyłapali, ale nic nie mówią o okolicznościach, tylko żądają wyroku na gębę. Nasuwa się pytanie: sama cudzołożyła? Jak już kto czytał Biblię to wie, że procesy nie polegały na tym, że przybiega banda jakichś lokalnych łebków, stwierdza, że oto mają winnego jakiegoś tam czynu i raczą tekstem klasy “proszę nam autoryzować wymierzenie kary i będziemy spadać“. Morał o fałszywym i pochopnym osądzaniu tam jest, i owszem, ale dotyczy cwaniaczków, którzy nie zadali sobie trudu sprawdzenia, z kim właściwie mają do czynienia i chcą wydawania sądów, bo niby to z nich tacy pobożni Żydzi – ale nie chodzi im o pobożność, sprawiedliwość, respektowanie jakiegokolwiek prawa: chcą finezyjnie pozbyć się ze świątyni gościa, który im bruździ, ale są dla niego za ciency w uszach. Teoretycznie niby przerzuca odpowiedzialność za wymierzenie wyroku na nich – no bo jeśli czują, że są bez grzechu, to mogą rąbać kamulcem – ale to tylko takie gadanie: nie mogą. On nie ma prawa wydawać wyroku śmierci, oni też nie. Jeśli ją zabiją, sami będą podlegać karze, a tłumaczenie, że nie znali rzymskiego prawa nie przejdzie. Tam było tylko jedno życie na szali – Jezusa, a nawet on jakoś szczególnie zagrożony śmiercią w tamtym momencie nie był, bo nie urwał się z choinki, znał rzymskie prawo. Morał, który serwuje ta szurnięta baba jest nie tylko wyjęty prosto z dupy i pozbawiony kontekstu tej konkretnej przypowieści, ale i obdarzony epicką interpretacją, całkowicie sprzeczną z naukami Jezusa, który nie zalecał kiszenia się w poczuciu winy aż człowieka szlag trafi. A jej kochanek też zasługuje na cierpienie, bo był współwinny. Współwinny czego dokładnie? Związku z zamężną kobietą, która odeszła od męża? Związku z kobietą, która – zgodnie z jego wiedzą – nie była w żadnym innym związku? Możesz odpokutować swoje winy jedynie dzięki dobremu życiu z mężem. On nie zasługiwał na to, by go zostawić i okłamywać. Stań się znów kobietą, którą kiedyś pokochał. Tak to już jest moja droga. Z czasem ból osłabnie, a kiedy już będziesz stara, spojrzysz wstecz i będziesz się dziwić, że na własne życzenie zafundowałaś sobie tyle cierpienia – miłość, nie miłość (zrozumiesz, że nie warto było). Czyli… najwyższy czas znaleźć w sobie jeszcze większe, niezmierzone wręcz, bezkresne pokłady obłudy, które próbowała z siebie wycisnąć po pierwszym rozstaniu z kochankiem i niedługo wytrzymała takie życie, wypełnione samym kłamstwem. Pewności, czy ten mąż faktycznie taki cudowny, wspaniały, wyrozumiały i kochający nie ma. A jeśli – to czy ten cudowny, wspaniały, wyrozumiały i kochający facet nie zasługuje na kogoś, kto będzie go kochał? Ona ma się samoudręczać w ramach pokuty, a on ma być nadal okłamywany? W imię czego? Gdyby kobieta faktycznie biadoliła “miałam męża i kochanka… obaj cudowni, z żadnego nie chciałam zrezygnować“, to można by coś kombinować w tym kierunku, ale ona podkreśla, że czuje się źle bez człowieka, którego kocha, że cierpi, bo on doznał krzywdy. Nie sądzę, by doszła do takich refleksji. Ktoś wyhodował te kontrolujące, szantażujące bachory. Gdyby to było jej dzieło, cała banda chodziłaby jak w zegarku pod jej dyktando a jakiekolwiek skrupuły nawet nie przeszłyby jej przez głowę. Raczej zorientuje się, że dla osób, które latami udowadniały, że kompletnie się z nią nie liczą i nie potrzebują jej w swoim życiu inaczej, niż na własnych warunkach oszukała i skrzywdziła człowieka, którego kochała i z którym miała szansę się zestarzeć szczęśliwa, a nie zakłamana i cierpiąca. To jest porada pod publiczkę, kosztem człowieka. Czy ta konkretna kobieta istnieje, czy nie, pewnie znajdzie się co najmniej jedna, która uzna, że to jak o niej. A publiczka jak to publiczka, ślepa i durna. Zapowietrzy się na “kochanka”, kilkunastu wersów nieskomplikowanej historyjki biblijnej nie przeczyta, a pińcet razy w ciągu życia rzuci sobie tym, co niesłusznie uznaje za jej morał.

Tytułowy kochanek to trzydziestoletni inteligenty, porywczy, władczy, przystojny i fascynujący człowiek. Fascynacja nim dopada pięćdziesięcioletnią Julię, kobietę mądrą, wykształconą i ładną, która nie wierzy w siebie i nie może pogodzić się z faktem upływającego czasu.
Mój mąż wyszedł na zakupy, zapomniał komórki, pewnie mógł wrócić w dowolnym momencie, ale wrócił po godzinie. Nie rozumiem, jak można prowadzić podwójne życie. Wracać
.